Po wygranych wyborach zmienia się podejście koalicji większościowej do kwestii budowy elektrowni atomowych. Przedstawiciele antyPiS-u już zaczęli podkreślać, że prąd z atomu będzie drogi, umowy z Amerykanami są źle skonstruowane, a lokalizacja fatalnie wybrana. – Dokładnie to samo widzieliśmy w latach 2007–2015, gdy politycy PO byli za, ale nic nie robili, by zrealizować projekt – twierdzą w rozmowie z "Gazetą Polską" politycy PiS-u.
Po wyborach, po których władzę przejmie zapewne koalicja KO-Trzecia Droga-Lewica, następuje zmiana tonu w dyskusji o energii atomowej w Polsce. Krytyka budowy elektrowni atomowych nabiera na sile, a politycy antyPiS-u zaczynają podkreślać rzekome problemy związane z tą inwestycją - od wysokich kosztów, poprzez kwestie negocjacji umów z Amerykanami, aż po wybór lokalizacji. Artykuł Jacka Liziniewicza w najnowszym numerze "Gazety Polskiej" analizuje te argumenty i opisuje skomplikowany krajobraz polityczny wokół kwestii energetyki jądrowej.
Donald Tusk, kandydat na premiera, sugeruje możliwość przeniesienia lokalizacji elektrowni, jeśli "bez straty czasu i pieniędzy, bez ryzyka będzie możliwe przeniesienie lokalizacji na równie uzasadnioną, a bez takiego waloru turystycznego". Ludzie powiązani ze środowiskiem opozycji mnożą pytania dotyczące wpływu elektrowni na środowisko, zwłaszcza na Bałtyk, który jest kluczowym elementem pomorskiej gospodarki.
Z drugiej strony pomysł budowy elektrowni atomowej ma nadal liczne grono zwolenników. Z najnowszych badań wynika, że aż 74 procent Polaków popiera tę inwestycję. Jednak krytycy zaczynają upowszechniać argument, że atom jest drogi i będzie jeszcze droższy.
„Za 6–7 lat atom będzie najdroższą energią na świecie i wiem to od ekspertów, należy stawiać na odnawialne źródła energii, ale to moje zdanie, a nie całej Trzeciej Drogi”
– mówił w Polskim Radio Marek Sawicki, polityk Polskiego Stronnictwa Ludowego.