Wyrzucenie z sądownictwa lub z zajmowanych stanowisk około 3 tys. sędziów, z których część ma być odwołana „w pięć minut”. Odwołanie kadencyjnych urzędników Rady Mediów Narodowych, sędziów czy członków KRS za pomocą sejmowych uchwał. Groźby wysyłania „silnych ludzi” i wyprowadzania siłą Julii Przyłębskiej czy Adama Glapińskiego. Takie bezprawne działania zapowiadają politycy szykujący się do przejęcia w Polsce władzy, reprezentujący m.in. trzecie pokolenie UB. Zdaniem prawników, TK będzie miał w tej sytuacji obowiązek posłużyć się art. 13 Konstytucji, który stanowi, że „zakazane jest istnienie partii politycznych i innych organizacji (…) których program lub działalność zakłada lub dopuszcza (…) stosowanie przemocy w celu zdobycia władzy lub wpływu na politykę państwa”.
Liczba bezprawnych gróźb, jakie padają w ostatnich tygodniach ze strony niecierpliwie wiercących się w blokach startowych polityków dotychczasowej totalnej opozycji, przekracza wszystko, co padło dotąd w historii III RP po 1989 roku. Atmosferę podgrzała „Gazeta Wyborcza”, tworząc listy proskrypcyjne urzędników, funkcjonariuszy państwa polskiego i dziennikarzy do zwolnienia. I zachęcając, by czytelnicy czujnie dopisywali tych, których mogła przeoczyć. Jak sarkastycznie zauważył w Telewizji Republika Jerzy Lelonkiewicz, przypomina to gorliwość, z jaką niemiecka piąta kolumna przed wrześniem 1939 roku sporządzała listy polskich patriotów. Nie ma bowiem mowy o jakiejkolwiek merytorycznej ocenie ich pracy, kompetentni i niekompetentni, uczciwi i nieuczciwi mają zostać wycięci z urzędów i mediów bez żadnych skrupułów.
– Pomysł, by Sejm odwoływał członków organów państwa za pomocą uchwał, to komedia. Uchwały parlamentu służą do wyrażania opinii, stanowiska, sam byłem autorem projektów wielu z nich. Szczególny charakter mają uchwały indywidualne, dotyczące nominacji na określone stanowiska. Ale gdy taka nominacja zostaje ogłoszona, prezydent przyjmuje ślubowanie wybranej osoby i staje się ona częścią organu państwowego, który podejmuje czynności dotyczące osób trzecich, mających dla nich nieodwracalne konsekwencje, nie ma absolutnie żadnej możliwości stwierdzenia kolejną uchwałą, że tamten wybór był nieważny. Uchwały nie mają mocy stanowiącej prawo ani korygującej. Takich uchwał nie wolno w żadnym razie egzekwować
– mówi „Gazecie Polskiej” jeden z prawników pełniących przez lata najwyższe funkcje w polskim wymiarze sprawiedliwości.
To, że uchwały nie mogą być źródłem prawa, wynika jasno z art. 87 Konstytucji zatytułowanego „Katalog źródeł prawa powszechnie obowiązującego”.
Stwierdza on, że „źródłami powszechnie obowiązującego prawa Rzeczypospolitej Polskiej są: Konstytucja, ustawy, ratyfikowane umowy międzynarodowe oraz rozporządzenia”. A co w sytuacji, gdyby na przykład premier, minister lub inny urzędnik mimo istnienia tych przepisów próbował traktować owe uchwały jak źródło prawa? – Każdy polityk, który by je próbował egzekwować, podpada pod art. 33 Konstytucji – mówi nasz rozmówca. I zapowiada, że w najbliższym czasie zamierza publicznie, pod nazwiskiem zainicjować działania w tej sprawie.
Art. 13 Konstytucji zatytułowany jest „Ograniczenie pluralizmu politycznego”. Oprócz zakazu istnienia partii odwołujących się do „metod i praktyk” totalitaryzmów wskazuje on, że zakazane jest istnienie partii politycznych dopuszczających użycie przemocy. Brzmi on następująco: „Zakazane jest istnienie partii politycznych i innych organizacji (…) których program lub działalność zakłada lub dopuszcza (…) stosowanie przemocy w celu zdobycia władzy lub wpływu na politykę państwa”.
Nie ulega wątpliwości, że Donald Tusk i kilku polityków PO już wypełniło przesłankę „zakładania lub dopuszczania” stosowania przemocy. „Przyjadą jacyś silni ludzie i go przekonają, że nie jest prezesem Narodowego Banku Polskiego” – mówił w TVN24 Tomasz Siemoniak. Zaskoczony dziennikarz zapytał, czy to nie jest stwierdzenie kabaretowe. „Nie, nie, to jest po prostu sfera jakiegoś elementarnego ładu w państwie. Mamy dublerów nielegalnie wybranych w Trybunale Konstytucyjnym…” – usłyszał w odpowiedzi.
Z kolei Tusk w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” mówił: „Jest więc możliwe przywrócenie stanu sprzed czasu, kiedy łamano prawo, bez konieczności pisania nowych ustaw. I oczywiście do tego potrzebna jest i wyobraźnia, i determinacja, odwaga i siła”. „Jak się pani Przyłębska przykuje do fotela, to co?” – pytała dziennikarka. „To trzeba odkuć. Po prostu” – odpowiadał Tusk.
Już te groźby można uznać za „zakładanie lub dopuszczanie” przemocy, natomiast wprowadzenie ich w życie oznaczałoby delegalizację winnych tego „partii politycznych i innych organizacji” z automatu. Jak wyglądałaby taka procedura? Wśród podmiotów, które mogą złożyć wniosek o delegalizację do Trybunału Konstytucyjnego, są urzędnicy, których nie może odwołać nowa koalicja rządząca, jak prezydent, Pierwszy Prezes Sądu Najwyższego czy grupa 50 posłów albo 30 senatorów. Orzeczenie TK o sprzeczności z konstytucją celów lub działalności już istniejącej partii politycznej powoduje wykreślenie partii z ewidencji i poddanie jej postępowaniu likwidacyjnemu. Ktoś zauważy, że nigdy w III RP żadna poważniejsza partia nie została zdelegalizowana. To fakt, ale żadna też nie zamierzała stosować przemocy wobec niezależnych od rządu organów państwa na podobną skalę.
W ubiegłym tygodniu pogróżki wobec mediów publicznych wygłosił Marcin Kierwiński, typowany przez media na ministra spraw wewnętrznych w nowym rządzie. „Odpolitycznimy, czyli wyrzucimy funkcjonariuszy z ul. Nowogrodzkiej z TVP”, „Odbędzie się to bardzo, ale to bardzo szybko”, „Wszystko odbędzie się zgodnie z prawem i przyzwoitością”.
To ostatnie nie jest jednak możliwe. Zapowiedzi przejęcia mediów publicznych przez nowy rząd są de facto zapowiedzią łamania prawa i podjęcia działań, na jakie nie zdecydował się żaden rząd po 1989 roku. Zmiana władz mediów publicznych pożądana przez obóz nowej władzy może nastąpić po zakończeniu sześcioletniej kadencji Rady Mediów Narodowych lub w przypadku zmiany ustawy dotyczącej mediów publicznych. A tę zawsze zawetować może prezydent, który dwukrotnie uzyskał demokratyczny mandat od Polaków. Wynik demokratycznych wyborów z 2023 roku nie dał bowiem opozycji możliwości odrzucania prezydenckiego weta.
Co warto podkreślić, anulowanie konstytucyjnych uprawnień prezydenta popierają otwarcie… niektóre media. „Jak obejść prezydenta i Trybunał Przyłębskiej? Tusk ma plan sprzątania po PiS” – tak zatytułowany był artykuł Dominiki Długosz w „Newsweeku”.
Sytuacja nowego rządu w kwestii mediów publicznych będzie więc krańcowo odmienna niż rządu PiS w 2015 roku, gdy obóz niepodległościowy miał zarówno większość w Sejmie, jak i wywodzącego się z niego prezydenta.
Wbrew temu, co sugeruje opozycja, stan, w którym nowy rząd nie może przejąć zgodnie z prawem mediów publicznych, nie jest niczym szczególnym, lecz był w III RP częsty. Co wiązało się z kadencyjnością organów, które mają wpływ na obsadę mediów publicznych. Na przykład rząd Kazimierza Marcinkiewicza działał od 31 października 2005 roku, a prezesem TVP był do 11 maja 2006 roku powołany za rządów SLD Jan Dworak.
Bardzo ciekawy jest przykład pierwszego rządu Donalda Tuska, który dopiero po ponad trzech latach swojego działania, w 2011 roku, położył nieodwołalnie łapę na mediach publicznych. Rząd Donalda Tuska powstał 16 listopada 2007 roku, a prezesem TVP do 19 grudnia 2008 roku – a więc przez ponad rok trwania nowej władzy – pozostawał Andrzej Urbański, z nadania PiS.
Po nim obowiązki prezesa telewizji publicznej pełnił do 19 września 2009 roku Piotr Farfał, były skinhead związany z Ligą Polskich Rodzin, w nieformalnej koalicji z PO. Wstydliwa była to dla PO koalicja… Ale po niemal dwóch latach rządów Tuska, władzę nad mediami publicznymi przejęła z kolei nieformalna koalicja PiS z SLD. To z jej nadania do 3 listopada 2009 roku p.o. prezesa był Bogusław Szwedo, następnie do 18 grudnia 2009 roku Tomasz Szatkowski, a wreszcie Romuald Orzeł do 27 grudnia 2010 roku. Później TVP rządzili prezesi związani z SLD – Włodzimierz Ławniczak i Bogusław Piwowar, a w 2011 roku od 1 do 3 marca jeszcze raz przez moment Romuald Orzeł.
Właściwie dopiero od 4 marca 2011 roku zaczęły się twarde, ponadczteroletnie rządy nominata PO Juliusza Brauna, który dopiero w drugiej kadencji PO-PSL uczynił z TVP bezwzględne narzędzie propagandy władzy. 29 lipca 2015 roku zastąpił go Janusz Daszczyński. Notabene teraz znów typowany na prezesa TVP.