Donald Tusk działania pozaprawne swojej administracji ubrał wczoraj w słowa o "demokracji walczącej'. Samo pojęcie pochodzi z terminologii dotyczącej opozycji antynazistowskiej. Obszernie opisywał je pięć lat temu prof. Tomasz Koncewicz na stronach "Archiwum Osiatyńskiego". Trudno nie odnieść wrażenia, że Tusk ten tekst czytał ze szczególną uwagą.
- Jeśli chcemy przywrócić ład konstytucyjny oraz fundamenty liberalnej demokracji, musimy działać w kategoriach demokracji walczącej. Oznacza to, że prawdopodobnie nie raz popełnimy błędy lub podejmiemy działania, które według niektórych autorytetów prawnych mogą być nie do końca zgodne z literą prawa, ale nic nie zwalnia nas z obowiązku działania - te słowa padły wczoraj w Senacie z ust szefa rządu, Donalda Tuska.
Brzmi to jednoznacznie jak usprawiedliwienie łamania prawa i wszystkich zasad państwa prawa w celu utrzymania zdobytej częściowo władzy. Już kilka miesięcy temu Donald Tusk mówił o stosowaniu "prawa, tak jak my je rozumiemy". Dziś ubrał to w określenie "demokracji walczącej".
Warto zwrócić uwagę, że w polskim kontekście politycznym, o "demokracji walczącej" pisał w styczniu 2019 r. - czyli jeszcze w czasach pierwszej kadencji rząd Zjednoczonej Prawicy - profesor prawa, Tomasz T. Koncewicz. Na stronach "Archiwum Osiatyńskiego" zamieścił obszerny tekst pt. "Demokracja walcząca w obronie konstytucji".
We wstępie prof. Koncewicz wskazuje, że termin "demokracja walcząca" pochodzi z roku 1937 r., a jego autorem jest Karl Loewenstein - "uchodźca z nazistowskich Niemiec".
"Myśl Loewensteina odcisnęła piętno nie tylko na konstytucyjnym systemie powojennych Niemiec, gdzie „demokracja walcząca” stanowi jeden z fundamentów konstytucjonalizmu, ale także na wyborach innych państw powojennej Europy. Pomne tragicznej historii, państwa uznały za wskazane działać prewencyjnie i antycypacyjnie – bronić swoich systemów demokratycznych przed zamachami i atakami od wewnątrz, zamiast czekać aż system zostanie rozmontowany przez siły mu wrogie w oparciu o mechanizmy demokratyczne"
- napisał prawnik.
Czy Tusk wprowadzający "demokrację walczącą" widzi wątki wspólne z tym, co działo się w latach 30. i 40. w Niemczech?
- Muszę powiedzieć, trochę jako historyk interesujący się historią polityczną Europy, że zakres rozliczeń i odpowiedzialności, także powoli odpowiedzialności karnej ludzi, którzy nadużyli władzy przeciwko ludziom, jest największy od kilkudziesięciu lat, biorąc pod uwagę całą Europę. Tylko rozliczenia powojenne Niemiec, mówię Norymberga i jej konsekwencje i Jugosławia po wojnie. One są oczywiście nieporównywalne - powiedział kilka dni temu Tusk, podczas spotkania z wybranymi środowiskami prawniczymi.
Prof. Koncewicz w swoim wywodzie przekonuje, że "demokracja walcząca" jest solą demokracji, a nie czymś obok niej. Nazywa ja nawet "perłą w koronie systemu demokratycznego i ostatecznym wyrazem tolerancji".
Dalej, w rozdziale poświęconym międzynarodowemu aspektowi "demokracji walczącej", czytamy, akceptacji dla "działań obronnych państwa".
- Mając na uwadze brutalizację życia politycznego w Polsce, istotne jest, że argumenty z koncepcji „demokracji walczącej” mogą odgrywać rolę także w kontekście stricte politycznym. Np.: gdy dochodzi do zakazu rejestracji partii, nakazu jej rozwiązania, zakazu startu w wyborach osób głoszących określone poglądy, czy przewodniczenia przez nie na wiecach etc.
- wskazał prof. Koncewicz.
Autor artykułu przekonuje, że w Polsce "nie rozumieliśmy", czym jest "prawdziwa demokracja". A czym jest prawdziwa demokracja?
"Prawdziwa demokracja nie jest tylko demokracją rządów większości spełniającą się co kilka lat w symbolicznym akcie głosowania" - jak pisze Koncewicz - a dopełniać ma ją właśnie "demokracja walcząca", zapewniająca "przestrzenie materialnym fundamentom demokracji".
"Propagowanie zmian musi mieć jednak charakter legalny i demokratyczny, i powinno wystrzegać się języka antagonistycznego. Musi respektować fundamentalne zasady demokratyczne. Kierując się tymi wskazówkami możemy ocenić, którzy aktorzy polskiej sceny politycznej mieszczą się w granicach akceptowalnej krytyki państwa i jego organów oraz zasługują na korzystanie z przywilejów, jakie daje im system demokratyczny" - pisze autor, po czym dodaje:
"Demokracja nie może być bezbronna, a Konstytucja nie może stać się „paktem samobójczym”".
W dalszej części wywodu prof. Koncewicz wskazuje - bez zaskoczenia - że "PiS zawsze był klasycznym przekładem nielojalnej opozycji". Przekonuje, że można było zapobiec dojściu Prawa i Sprawiedliwości do władzy, a organy III RP "mogły bronić demokracji na wiele sposobów" - tu wymienia m.in. "delegalizacje anty-demokratycznych partii", odmawiania marszów lub zgromadzeń, w domyśle i dosłownie - Marszu Niepodległości.
"Państwo nie może czekać z interwencją obronną do momentu, w którym partia polityczna obejmie władzę i zacznie wprowadzać nowe porządki niezgodne z obowiązującą Konstytucją. Gdy zagrożenie dla demokracji jest w sposób wystarczający udokumentowane i realne, trzeba działać „tu i teraz”. Pomiędzy słowami nienawiści i brutalnej kontestacji rzeczywistości a konkretnymi działaniami przebiega bardzo cienka linia. Państwa demokratycznego nie stać jednak na testowanie jej przebiegu, ponieważ może się okazać, że otrzeźwienie i działania obronne przyjdą zbyt późno. To jest lekcja z historii, którą w Polsce zlekceważyliśmy"
- czytamy w tekście Tomasza Koncewicza.