Koszulka "Nie Bać Tuska" TYLKO U NAS! Zamów już TERAZ!

Reprywatyzacja, której nie było

Rodzimej debacie publicznej dotyczącej reprywatyzacji, która wybuchła niedawno w związku z warszawską sytuacją, brak właściwie solidnego podłoża teoretycznego i punktów odniesienia.

Rodzimej debacie publicznej dotyczącej reprywatyzacji, która wybuchła niedawno w związku z warszawską sytuacją, brak właściwie solidnego podłoża teoretycznego i punktów odniesienia. Znaczną lukę w tym względzie wypełnia książka Tomasza Luterka „Reprywatyzacja. Źródła problemu”.

Poświęćmy chwilę uwagi autorowi pracy. Luterek nie tylko jest prawnikiem i politologiem, ale ma także pogłębioną wiedzę praktyczną dotyczącą badanej dziedziny. Otóż od ponad dekady jest rzeczoznawcą majątkowym, biegłym sądowym w zakresie wyceny nieruchomości znacjonalizowanych, wywłaszczonych, przejętych przez skarb państwa i samorządy w latach 1944–1989.

Rządzi chaos
We wstępie do popularnonaukowej pracy Tomasza Luterka wybitny historyk prof. Wojciech Roszkowski zwraca uwagę, że kraje dawnego bloku komunistycznego w sposób szczególny w dziejach Europy muszą mierzyć się z nader złożonymi zagadnieniami dotyczącymi reprywatyzacji: „choć znakomita większość elit politycznych tych państw – zarówno opozycyjnych w stosunku do dawnego systemu, jak i postkomunistycznych – uznała, że własność prywatna jest najlepszą podstawą systemu gospodarczego, w praktyce ostatniego ćwierćwiecza problem przywrócenia własności znacjonalizowanej przez komunistów okazał się niezwykle złożony i w wielu przypadkach nierozwiązany. Ponadto w polskiej debacie politycznej reprywatyzacja pojawiała się w postaci bardzo powierzchownej i instrumentalnej”.

Głębsze przyjrzenie się tematowi uświadamia, że to jeden z najbardziej zapętlonych obszarów współczesnej rzeczywistości, korzeniami sięgający głęboko w historię. Po pierwsze, mamy do czynienia realnie z trzema „obszarami reprywatyzacyjnymi”: Kresy Wschodnie, centralna Polska, Ziemie Zachodnie i Północne, których polonizacja i dziś bywa bardzo powierzchowna. Po drugie, ostatnich siedemdziesiąt lat przemian własnościowych na ziemiach polskich to niesamowity chaos prawny i cała gama roszczeń: byłych właścicieli polskich i zagranicznych. W ostatnim wypadku są to m.in. zarówno spadkobiercy mienia żydowskiego, jak i spadkobiercy obywateli niemieckiej III Rzeszy, czyli państwa stuprocentowo odpowiedzialnego za wybuch II wojny światowej.

Ustawa potrzebna od zaraz
Reprywatyzacja w III Rzeczypospolitej to łowienie ryb w mętnej wodzie. Świetnie pokazał to przykład Warszawy. Nie bez przyczyny Luterek zwraca uwagę, że ustawa reprywatyzacyjna jest potrzebna z dwóch fundamentalnych przyczyn. Po pierwsze, powinna ona przynajmniej w minimalnym stopniu podkreślić szacunek państwa polskiego i jego społeczeństwa do autentycznego prawa własności. Po drugie, realistycznie rzecz biorąc, musi ona uchronić skarb państwa przed skutkami finansowymi wadliwych rozwiązań prawnych oraz efektywnie zarządzać środkami, które będzie trzeba jeszcze wyłożyć na pokrycie roszczeń wysuwanych na drodze tzw. reprywatyzacji sądowej, która dokonuje się jak kraj długi i szeroki na różne sposoby – właśnie ze względu na brak solidnej systemowej legislacji. Obecnie sumy reprywatyzacyjne, wypłacane przez skarb państwa i samorządy idą w miliardy złotych.

Warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną, bardzo istotną kwestię. Otóż eksperci od tematyki reprywatyzacyjnej przypominają, że zgodnie z fundamentalną zasadą prawa rzymskiego za szkodę powinien odpowiadać sprawca. Dr Ryszard Pessel, uznany specjalista z dziedziny reprywatyzacji, wieloletni dyrektor departamentu odpowiedzialnego za reprywatyzację w Ministerstwie Skarbu przypomina, że III RP nie jest sprawcą szkód wyrządzonych dawnym właścicielom przez poprzedni system. Niemniej jednak powinna rozliczyć skutki bezprawnych aktów nacjonalizacyjnych, choć „ze względu na ważne wartości konstytucyjne nie ma możliwości zniesienia skutków tych aktów”. Może to zabrzmieć kontrowersyjnie, lecz wprost wynika z założeń ustrojowych: „III Rzeczpospolita nie ma obowiązku prawnego dokonania za PRL naprawy wyrządzonych szkód dawnym właścicielom. Obowiązek zadośćuczynienia może wynikać z nakazów moralnych i politycznych w stosunku do swoich obywateli pokrzywdzonych w wyniku odebrania im własności”.

W bardzo ciekawy, kontrowersyjny i systemowy sposób problemy z polską reprywatyzacją opisuje cytowany przez Luterka prof. Tomasz Żyro. Otóż zdaniem tego politologa podczas fazy transformacji ustrojowej (przejście do postkomunizmu) kapitał polityczny traci na znaczeniu – to kapitał kulturowy staje się decydujący, gdyż władza w pełni kontrolowana jest przez intelektualistów, którzy zamieniają się w ekspertów i specjalistów. Powstała wówczas nowa klasa posiadająca, czyli „kompradorska inteligencja”, która występując w rolach eksperckich, a niekiedy współwłaścicieli biznesów w typie joint ventures, pośredniczy między dawnymi i potencjalnie nowymi właścicielami, w tym z zagranicznym kapitałem. Wtedy pojawiła się nomenklaturowa burżuazja i kapitaliści ze szczękami… ustawionymi na chodniku (drobny biznes).

Stara burżuazja kontra nowobogacka inteligencja?
Zdaniem prof. Żyro ta nowa klasa posiadaczy, choć wewnętrznie zróżnicowana, ma wspólnego wroga. Są nim dawni właściciele, dawna przed-PRL-owska klasa starej burżuazji. To newralgiczny, rzadko opisywany element polskich sporów transformacyjnych: zarówno dla nomenklaturowej, jak i postsolidarnościowej burżuazji, a także dla drobnych kapitalistów, którzy zaczynali od łóżek polowych na straganach, stara burżuazja jest zagrożeniem, gdyż dopuszczenie jej do procesów (re)prywatyzacyjnych znacznie uszczuplałoby zasób możliwy do uzyskania w ramach nowych form akumulacji kapitału.

Chciałoby się powiedzieć, że niezależnie od wszystkiego, w sprawach okołoreprywatyzacyjnych po pierwsze, drugie i trzecie chodzi przede wszystkim o pieniądze. Stąd również Tomasz Luterek szczegółowo omawia teoretyczne i praktyczne zagadnienia dotyczące skomplikowanej materii reprywatyzacyjnej, by w zwieńczeniu pracy przejść do wątków finansowych. Jako rzeczoznawca majątkowy szczegółowo omawia kwestie wyceny wartości majątku objętego roszczeniami reprywatyzacyjnymi. Jego zdaniem należy precyzyjnie odróżnić między wartością roszczeń a wysokością rekompensaty za utracone nieruchomości. Punktem wyjścia musi być – zdaniem autora nie tak trudne – ustalenie stanu prawnego nieruchomości z dnia przejęcia.

Stąd, jeżeli np. w momencie wywłaszczenia w czasach PRL‑u (ale nierzadko również wcześniej, pod różnymi formami okupacji ze strony hitlerowskich Niemiec albo sowieckiego zaboru Kresów) jakaś nieruchomość miała charakter rolny, to jej wartość powinna być określona na podstawie przeznaczenia prawnie określonego/zapisanego w czasach przejęcia. Równocześnie kwoty odszkodowania powinny zdaniem Luterka być określane na podstawie cen z lat 1989–1991 jako momentu „pokojowego ustalenia wartości nieruchomości wynikającego z faktu rozpoczęcia procesu transformacji własnościowej w III RP i innych krajach Europy Środkowo-Wschodniej”.

Kilka dekad po pierwszej fali transformacji znów stajemy wobec niezałatwionych kwestii prywatyzacyjnych. To kolejny punkt do dyskusji w ramach podsumowania stanu III Rzeczypospolitej. Jak się okazuje, za dużo było oficjalnego optymizmu – a cenę niezałatwionych spraw płacą dziś i biedni lokatorzy, i nierzadko prawdziwi byli właściciele nieruchomości.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#Hanna Gronkiewicz-Waltz #Warszawa #rząd #reprywatyzacja

Krzysztof Wołodźko