KSIĄŻKA | ZGODA - rząd i służby Tuska w objęciach Putina Zamów zanim Tusk zakaże tej książki!
Z OSTATNIEJ CHWILI
Sejm wyraził zgodę na pociągnięcie Jarosława Kaczyńskiego (PiS) do odpowiedzialności karnej w związku z oskarżeniem go przez aktywistę Zbigniewa Komosę o pobicie • • •

Zwycięstwo Trumpa i nowe rozdanie w Europie

Wygrana Donalda Trumpa jest bardzo ważnym wydarzeniem nie tylko w polityce amerykańskiej, lecz także w perspektywie europejskiej i naszej, polskiej. Jej znaczenie może być ogromne zarówno w wymiarze funkcjonowania Unii Europejskiej, jak i najbliższej przyszłości Polski – w tym dla wyborów prezydenckich. Już teraz przypisuje się przyszłemu przywódcy USA wpływ na niemal wszystko, co od zeszłego wtorku wydarzyło się na świecie.

Przypisywanie wielkiego znaczenia wyborom w Stanach Zjednoczonych dla sytuacji w Polsce ma długą tradycję. Zjawisko to bardzo zyskało na znaczeniu od przejęcia władzy przez Zjednoczoną Prawicę w 2015 r. Wcześniej bowiem polska polityka międzynarodowa oparta była na konsensusie, zniszczonym dopiero przez przyjęcie przez Platformę Obywatelską stylu działania, określonego przez Grzegorza Schetynę jako „opozycja totalna”. 

Do 2014 r., gdy Rosja napadła na Ukrainę, wielu żyło w iluzji, że mamy do czynienia z pewnym „końcem historii”. Polska była już przecież i w Unii Europejskiej, i w NATO, nie groziły więc nam żadne potężne zawirowania. Zmiany rządów i prezydentów naszych sojuszników przyjmowaliśmy na ogół dość spokojnie, choć oczywiście prawica i lewica kibicowały swoim ideowym pobratymcom w innych krajach. Nie przekraczało to jednak na ogół ani granic rozsądku, ani dobrego smaku. 
Zmieniły to nastawienie przede wszystkim niezłe relacje prawicowej władzy z Donaldem Trumpem i jego otoczeniem, których ówczesna opozycja nie mogła znieść. 

Wybory w USA a polska scena polityczna

Pamiętajmy, że przed 2023 r. rachuby PO oparte były na haśle „ulica i zagranica”: pozycję PiS osłabiać miały zarówno ciągłe protesty uliczne, jak i nękanie przez instytucje międzynarodowe. To udawało się, jeśli chodzi o UE. Sprawdzały się słowa Rafała Trzaskowskiego o mrożeniu funduszy dla Polski, przez jedną z unijnych komisarzy rozwinięte nawet do wypowiedzi o „głodzeniu” Warszawy. Interes polityczny UE łączyła tu celowo z finansowym, a gdy po zmianie władzy kasa miała być teoretycznie do wzięcia, jej napływ okazał się mocno ograniczony, dystrybucja przebiegała – i nadal tak się dzieje – w sposób chaotyczny i niemający znaczenia dla gospodarki. 

Co więcej, nowy rząd zrezygnował z finansowania tych obszarów, które były kluczowe dla naszej konkurencyjności i bezpieczeństwa (jak produkcja leków). Jednak opozycji z poprzednich kadencji zależało również bardzo na stworzeniu atmosfery wrogości między prawicowym rządem w Warszawie a Waszyngtonem. Nie tylko ze względów prestiżowych, lecz także z uwagi na kluczowość poczucia bezpieczeństwa narodowego jako fundamentu polityki PiS i jej odbioru społecznego. 
Prezydentura Donalda Trumpa z lat 2016–2020 dla liberałów na świecie była koszmarem i nieporozumieniem o wiele większym niż rządy PiS. Wobec republikanów elity liberalne stosowały przede wszystkim działania szczeniacko-zaczepne, których symbolem mogą być palce Donalda Tuska wycelowane w plecy prezydenta USA na szczycie z 2019 r. 

Równocześnie jednak polska opozycja wpływała na amerykańskich liberałów, zarówno w polityce, jak i w mediach. Ułatwiały to kontakty Radosława Sikorskiego i jego żony Anne Apple­baum. Polskę notorycznie krytykował wówczas wpływowy amerykański komentator Fareed Zakaria, porównujący nas raz z Turcją, innym razem z Rosją. Charakterystyczne, że Zakaria, pod koniec 2015 r. mówiący, że sprawy w Polsce zmierzają w „bardzo nieprzyjemnym kierunku”, dziś ogłasza zmierzch liberalnej demokracji w USA. 

Narracja wpływała na stanowisko elit demokratycznych w USA, które potrafiły dywagować nad sensownością sojuszu z Polską czy nawet naszej obecności w NATO. Z tego ostatniego, razem z Turcją i Węgrami, chciał nas wyrzucić m.in. wpływowy amerykański prawnik Bruce Ackerman, uzasadniający to łamaniem przez te trzy państwa wartości, jakie stały za utworzeniem Paktu – i to jeszcze w 2022 r., gdy zaczynała się nowa, szalenie groźna dla świata odsłona wojny na Ukrainie. 

Efekt Trumpa

W międzyczasie zmieniła się jednak władza w Stanach Zjednoczonych. Wybory prezydenckie 2020 r. były bardzo obecne w polskim życiu politycznym. Im bliższe były relacje obozu prawicowego, zwłaszcza prezydenta Andrzeja Dudy, z Donaldem Trumpem, tym bardziej wygrana demokratów stawała się kluczowa dla naszej opozycji, osłabionej i pognębionej kolejną wyborczą przegraną, tym razem porażką Rafała Trzaskowskiego w naszych wyborach prezydenckich. Równocześnie dało się odczuć, że nasza ówczesna strona rządowa postawiła na wygraną Trumpa wszystkie karty i zainwestowała w nią swoje emocje, dlatego też nie była zupełnie gotowa na zmianę w Białym Domu. A gdy ta nastąpiła, środowiska liberalne w Polsce odtrąbiły ją jako własne zwycięstwo. 

Dwie strony polskiego sporu politycznego zachowywały się tak, jakby kampania w Stanach była ich „proxy war” – i to powtórzyło się również w 2024 r. Tyle że tym razem Trump wygrał ze słabą kandydatką demokratów. Co istotne, w momencie rozpoczęcia głosowania bezpośredniego wielu polskich publicystów bezmyślnie ogłaszało nieuchronną i miażdżącą wygraną Kamali Harris. Amerykanie mieli „pogonić faszystów”, tak jak Polacy w wyborach w październiku 2023 r. 
Gdy jednak to im się nie udało, to prawa strona polskiej polityki złapała wiatr w żagle i zareagowała potężnym entuzjazmem. Trudno się temu dziwić: na krajowym podwórku mimo fatalnej polityki rządu brakuje poważnych sygnałów nadchodzącego przełomu, a głód sukcesu jest potężny i psychologicznie uzasadniony. Tak jak amerykańska polityka w 2020 r. dała nadzieję polskiej opozycji, tak cztery lata później – komu innemu na polskim podwórku. I być może stąd też bierze się entuzjazm każący właśnie wygranej Trumpa przypisywać wpływ na wydarzenia, które zapowiadane były od dawna, takie jak upadek koalicji rządzącej w Niemczech. 

Kandydaci PO nieprzychylni Trumpowi

Nie oznacza to oczywiście, że zmiana w Białym Domu pozostanie dla Polski i Europy obojętna. Zacznijmy od spraw największych. Liberalne elity mogą potraktować ją jako sygnał, że ich rozumienie polityki jako procesu jednokierunkowego na naszych oczach bankrutuje. O tym świadczą m.in. zapowiedzi zwiększenia importu paliw z USA, możliwe dzięki zapowiedziom zmiany polityki klimatycznej i surowcowej Ameryki. 

Do pewnego stopnia odzwierciedla „efekt Trumpa” zabawna zmiana nastawienia polityków PO, kasujących tweety czy wypierających się, jak premier Donald Tusk, swoich niedawnych wypowiedzi. Tak jakby nie były one przyszłej administracji znane – i to nawet bez pomocy polskich internautów i posłów, na wyścigi wysyłających teraz stosowne cytaty.
Los Europy może się jednak potoczyć odwrotnie. Roz­dźwięk między liberałami a populistami po dwóch stronach Atlantyku może wzmocnić niebezpieczne tendencje do wyrzucenia USA poza nawias europejskiej polityki bezpieczeństwa – co zresztą roi się zwłaszcza niemieckim, ale też francuskim władzom od dawna. Sygnałem, w którą stronę podążamy, może być wybór kandydata Platformy Obywatelskiej na prezydenta. Im więcej będzie on miał na koncie uderzeń w Trumpa w przeszłości, tym wyraźniej będzie to świadczyć o sile antyamerykańskiego nastawienia w unijnej agendzie. I żadne bieżące zaklęcia i próby podlizania się nowemu prezydentowi nie będą miały realnego znaczenia.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Krzysztof Karnkowski