To tylko na pierwszy rzut oka wydaje się bez sensu. Jednego dnia nazwać kilkanaście milionów ludzi, o których głosy się ubiega, bandytami, przestępcami, chlejącymi na umór mordercami dzieci i nierobami, a trzy dni później zaproponować jak najszybsze dostarczenie tym samym ludziom z publicznej kasy podwyżki świadczenia, które chwilę wcześniej stało się powodem zwyzywania ich od najgorszych.
To gra, w której Donald Tusk bierze udział od lat. Jej mechanizm jest prosty. Dziś, jak wynika z badań opinii publicznej, przytłaczająca większość Polaków pozytywnie ocenia program społeczny znany pod nazwą 500 plus. Liczby są tak jednoznaczne, że jakakolwiek polityka zakładająca likwidację bądź modyfikację tego świadczenia, byłaby samobójcza. Jednocześnie rzecz tak mocno związana jest z obozem, który zwalcza Donald Tusk, że nie sposób na serio lansować opowieści o tym, że 500 plus zakopane było w szufladzie Ewy Kopacz. Tylko była premier nie zdążyła go wyciągnąć, zanim Platforma przegrała wybory. Nie ma więc za bardzo wyjścia. Zwalczać nie można, przypisać sobie sukcesu także, a rzecz staje się właśnie głównym wątkiem kampanii wyborczej. Trzeba więc znaleźć inne rozwiązanie. I istnieje w politycznej historii Polski kampania polityczna, która przyniosła powodzenie ugrupowaniu Donalda Tuska. Wówczas Platforma musiała stanąć przed podobnym, a w pewnym sensie jeszcze trudniejszym zadaniem. I udało jej się osiągnąć sukces. Była to kampania roku 2011, a także w pewnym zakresie wcześniejsza kampania prezydencka roku 2010. To wtedy w Polsce ujawnił się masowy ruch, który miał oczywisty kontekst polityczny i związany był z wartościami znajdującymi się w samym centrum naszej wspólnoty kulturowej. Był nim ruch upamiętniający ofiary – jak wiemy już dzisiaj – zbrodni smoleńskiej. Miliony ludzi, którzy w całej Polsce wyszli na ulice, żeby pokazać jedność w obliczu tragedii, jaka dotknęła Polaków poprzez śmierć ich prezydenta w Rosji, manifestowali przywiązanie do podstawowych i nigdy nie kwestionowanych w Polsce wartości. Ruch miał charakter masowy, a ze względu na samą naturę zdarzenia miał też określony i niekorzystny dla Platformy kontekst polityczny (na terenie Rosji zginął prezydent, który kwestionował prowadzoną przez Platformę politykę zbliżenia z tym państwem). Jednak wówczas strategom politycznym Platformy Obywatelskiej udało się znaleźć rozwiązanie. Było nim ośmieszenie i splugawienie naturalnego społecznego zrywu. Oczywiście nie sposób było tego zrobić od razu, stąd pierwszym krokiem były pełne współczucia odezwy czy przyjęte przez aklamację sejmowe uchwały. Jednak krok za zapłakanymi redaktorkami założonej przez komunistyczny wywiad telewizji kroczył Janusz Palikot. Za czarnymi krawatami premiera i ministrów – banda sukinsynów tańczących pod pałacem i sikających do zniczy. Za modlitwą o dusze zmarłych – krzyki bydła wrzeszczącego: Gdzie jest krzyż! Stąd już tylko krok do zatroskanych słów Donalda Tuska, który tę barbarzyńską działalność nazywał folklorem politycznym. W kilka tygodni naturalny ruch oparty na fundamencie kulturowym stał się obciachem. Ci, którzy wyszli na ulice upamiętnić swojego prezydenta i jego towarzyszy, wstydzili się tego, jakby zrobili coś niestosownego.
Dokładnie ten sam mechanizm odgrywany jest teraz. I jest łatwiejszy do przeprowadzenia. Nie chodzi o operację przeciwko fundamentom kodu kulturowego. Chodzi tylko o to, żeby przekonać ludzi, którzy korzystają z w pełni należnych i wypracowanych przez lata płacenia podatków świadczeń, takich jak 500 plus, że są pasożytami. Drogą do tego jest ich obrażanie. Nazywanie marginesem, patologią, bandytami. Media, te same co przed laty, pomogą. A kiedy uda się zawstydzić odpowiednio wielu Polaków, będzie można z troską pokiwać głową i stwierdzić, że skoro tak wielu rodaków krytycznie patrzy na ten pasożytniczy program, to po co go realizować? I właśnie dlatego Donald Tusk robi to, co robi.