Europejski Zielony Ład ma uczynić Unię Europejską obszarem neutralnym klimatycznie. Oznacza to, że Stary Kontynent nie będzie emitował gazów cieplarnianych, a ludzie będą żyli w sprawiedliwym i dostatnim społeczeństwie, z nowoczesną i przyjazną środowisku gospodarką. Projekt Zielonego Ładu – czyli bezemisyjnej gospodarki – będzie wdrażany za pomocą nowoczesnych technik informatycznych. Czy to nie brzmi pięknie?
Neutralność klimatyczna naszego kontynentu ma zostać osiągnięta do 2050 r. Jest to największy centralny plan dla globalnej gospodarki w historii ludzkości. Komuniści planowali w znacznie krótszym horyzoncie czasowym, a i tak bez efektów. Niestety ta nauka poszła w las. Brukselscy biurokraci uważają, że kwestia wolności jest czystą teorią, a oni okiełznają spontaniczność i nieprzewidywalność rynków.
Podstawą osiągnięcia tej neutralności jest pakiet „Fit for 55” (ang. „Gotowi na 55”), który ma nas przygotować do redukcji emisji gazów cieplarnianych o 55 proc. do 2030 r., w porównaniu z poziomami z 1990 r. Następnie zostaną opracowane szczegółowe harmonogramy redukcji na kolejne 20 lat – do 2050 r.
Wiele elementów, które są zawarte w Zielonym Ładzie, opiera się na mechanizmach sztucznej inteligencji. Dotyczą one rozwoju cyfryzacji i łączności cyfrowej, dostępu do energii, transportu i przejścia na gospodarkę w obiegu zamkniętym. Przykładowo strategia „od pola do stołu”, która ma zapewnić podaż niedrogiej i zrównoważonej żywności, może być nadzorowana elektronicznie od zasiewu po produkcję, sprzedaż, transport i konsumpcję.
Europejska strategia przemysłowa będzie zaś bazowała na działaniu gospodarki w obiegu zamkniętym. To znaczy, że produkcja, serwis i składowanie odpadów będą dążyły do samowystarczalności. Takie elementy jak baterie będą poddawane surowym wymogom recyklingowym. Sprawiedliwa transformacja będzie polegała na preferowaniu technologii bezemisyjnych. Bezemisyjność staje się tu synonimem sprawiedliwości, bez względu na skutki społeczne. Energia ma być tania i powszechnie dostępna, choć na razie ten trend jest odwrotny.
Unijnej kontroli mają zostać poddane nie tylko fabryki, samochody i budynki, lecz także lasy. Pod pretekstem bioróżnorodności unijni urzędnicy chcą zyskać kontrolę nad zasobami leśnymi państw narodowych. W ich mniemaniu Bruksela będzie lepiej zarządzała gajami w odległych miejscach Europy, niż robią to lokalni leśnicy. Ma to sprzyjać zalesianiu i zapobiec biodegradacji.
Do tego wszystkiego z powodzeniem mogą być wykorzystywane najnowsze technologie informatyczne. Inteligentne liczniki i potencjometry zadbają o temperaturę w budynku. Naturalnie, co komu potrzeba, będzie wiedział urzędnik, a właściwie algorytm, a nie właściciel, czy raczej najemca, domu bądź lokalu. Czy zdołamy się do tego przyzwyczaić? Naturalnie. Przecież do idei „paperless” – oszczędzania na wydrukach i ochrony lasów – przyzwyczailiśmy się błyskawicznie.
Sztuczna inteligencja będzie nam przede wszystkim pomagać w osiągnięciu celów redukcji gazów cieplarnianych. Szczególnie na gruncie prywatnym. Ponieważ cele makro mogą być osiągnięte łatwiej, choćby za pomocą przymusu prawnego, cele indywidualne muszą być bardziej kontrolowane i nadzorowane. Pierwszym elementem, z którym należy oswoić konsumentów, jest przekonanie, że to, co robią prywatnie, ma implikacje publiczne. Z tego wynika, że decyzje indywidualne są w zasadzie publiczne, więc nie ma co się chować za parawanem prywatności, ponieważ w imię wspólnego dobra powinniśmy być transparentni.
Oprócz oszczędzania energii sztuczna inteligencja pomoże nam w segregacji odpadów. Już dziś w wielu miejscach w Polsce funkcjonują naszpikowane elektroniką i kamerami śmietniki, które identyfikują, czy śmieci wrzucane są do odpowiedniego pojemnika. Jeśli nie – nakłada się karę.
Sztuczna inteligencja zrewolucjonizuje także rolnictwo. Pozwoli na monitorowanie produkcji żywności. Czy można człowiekowi pozwolić na nieracjonalne odżywianie, niszczenie sobie zdrowia wysokokalorycznym obżarstwem, rujnującym budżety przewidziane na ochronę zdrowia? A co z marnowaniem żywności, nie mówiąc o jej wysokoemisyjnym przechowywaniu w lodówkach i przygotowaniu w zużywających mnóstwo energii piekarnikach? Przecież żywność można sobie zamówić w pojemniku diety pudełkowej. Komputer na podstawie danych zdrowotnych obliczy, ile kalorii nam potrzeba, a pracownik dostarczy gotowe posiłki trzy razy dziennie. Prościej, taniej i bardziej efektywnie.
Algorytmy mogą nam zacząć dozować zakupy, podróże, codzienną aktywność. Obieg zamknięty gospodarki może równie dobrze oznaczać obiegi zamknięte dzielnic wielkich miast, w których nieracjonalne będzie jeżdżenie na drugi kraniec metropolii, skoro tuż obok będzie można zaspokoić wszystkie podstawowe potrzeby społeczne. Skończy się era egoistycznego posiadania, niezdrowej zazdrości i wyniszczającej konkurencji. Wszystkim będziemy się dzielić, użyczać, tworzyć kolektywy wymiany usług. Ja wyprowadzę sąsiadowi psa, a on odmaluje mi pokój. Nie zapłacimy za to ani grosza. Któż zdoła sprzeciwić się temu, że to piękne i szlachetne?
Odejdźmy od dyktatu pieniądza – zdają się mówić decydenci. Zamiast szeleszczącej gotówki pozostaną cyfry na karcie płatniczej. Można je skorelować z emisją CO2, która powstaje w wyniku każdej naszej aktywności. Łatwiej będzie ją ograniczyć. A może dodatkowo wprowadzić punkty społeczne za działalność na rzecz ogółu, które potem będzie można wymienić na dodatkowe dobra? Wszystko dopiero przed nami.
Już dziś żyjemy w świecie algorytmów. Czy zastanawialiśmy się kiedyś, dlaczego, gdy coś obejrzymy lub o czymś porozmawiamy, na ekranie komputera czy smartfona natychmiast pokazują się reklamy towarów, które pokrywają się z naszymi myślami? Algorytmy już dziś podsuwają nam profilowane treści, przygotowywane przez elektronicznych monopolistów, takich jak Google, Meta, Amazon i Twitter.
Podobnie jak korporacje kierują nas na obszary, z których czerpią nieprzyzwoite zyski, tak instytucje państwowe próbują w ramach cyfrowego ładu wtłoczyć nas w rozmaite platformy użyteczności publicznej. Tutaj jest jednak zasadnicza różnica. Nie są to narzędzia nastawione na klienta. Mają one ułatwić prace przede wszystkim urzędnikom, a nie obywatelom. Dlatego zamiast ułatwiać życie stają się uciążliwe, nakładając na podatników nowe wymogi i obowiązki. Nowe rejestry, regulacje i systemy są przykładami rysującego się cyfrowego totalitarnego niewolnictwa.
W rozmowie, którą odbyli publicznie dwaj guru nowej ery, założyciel Facebooka Mark Zuckerberg i ultrapostępowy myśliciel Yuval Noah Harari, nie ma złudzeń. – Władza w coraz większym stopniu przesuwa się od ludzi w stronę algorytmów. Decyzje o tym, który film zobaczysz, a nawet o tym, do której społeczności masz się przyłączyć, z kim się zaprzyjaźnić, z kim wziąć ślub, będą w coraz większym stopniu opierać się na zaleceniach sztucznej inteligencji – mówi Harari.
Obaj pokładają wielkie nadzieje w tym, że sztuczna inteligencja może zapewnić kontrolę społeczną rządom i wielkim korporacjom. Przede wszystkim wspomagając globalizację i oczyszczając przestrzeń publiczną z „grup ekstremistycznych”, czyli takich, które nie zgadzają się z głównym nurtem zachodzących przemian. Dzięki sztucznej inteligencji łatwiej je będzie zidentyfikować, zmarginalizować i wyeliminować. Rewolucja nie znosi przecież sprzeciwu.
Autor jest założycielem i dyrektorem Instytutu Globalizacji (www.globalizacja.org).