Język niemiecki znam bardzo słabo, ale nawet przy tej mojej znajomości nie mogę uciec od wrażenia, że w nazwisku profesora Ronalda Ascha czegoś brakuje.
To żart niezbyt wysokich lotów, który potraktować proszę jako mój hołd dla germańskiego poczucia humoru. Dalej będzie już jednak poważniej. Poważnym profesorem musi być sam Asch, skoro na dowód tej powagi na profilowym zdjęciu podpiera ręką brodę. I właśnie tą powagą niemiecki profesor uprawomocnił swoje geopolityczne mądrości, dość intensywnie nagłośnione w naszych polskich mediach. Według Ascha, jest rzeczą całkowicie oczywistą, że kanclerz Scholz zostawia sobie otwarte drzwi w relacjach z Rosją, ponieważ Polska jest pod obecnymi rządami wrogiem Niemiec. Pisze to akurat wtedy, gdy Rosja bombarduje ukraińskie dzielnice mieszkaniowe, a premier Morawiecki w Berlinie spotyka się z politykami, w tym z tymi z CDU, z którymi jako gość specjalny świętuje jubileusz Wolfganga Schäuble. Spotkania spotkaniami, rakiety rakietami, wrogiem jest Polska, nie Rosja. Lubię niemieckie seriale, słucham muzyki z Niemiec i naprawdę chciałbym uniknąć kategorycznych sądów, że z takiego Europejczyka „made in Germany” zawsze wylezie to samo, co nasi dziadkowie poznali aż za dobrze. Tyle że często faktycznie wyłazi. I to nie tylko na Twitterze profesora, o którym większość z nas słyszy pierwszy raz z życiu. Niedawne badania pokazały, że statystyczny Polak, na złość PiS oczywiście, coraz bardziej kocha Niemców i nawet ich przyjaźń z Putinem mu nie przeszkadza, bo jej nie widzi lub w nią nie wierzy. Tymczasem skompromitowaną minister obrony zastępuje pan Pistorius, żonaty z byłą żoną Schroedera, a całą trójkę łączyła dotąd również wielka sympatia do Rosji. Minister udzielał się nawet w jakichś towarzystwach przyjaciół Kremla. Dziś mówi, że da z siebie 150 procent, a ja boję się, czy to nadprogramowe 50 nie okaże się jakąś moskiewską pożyczką.