Rewolucja seksualna w podstawówkach » więcej w Gazecie Polskiej! CZYTAJ TERAZ »

Wspólnota i tęsknota

W ten weekend swą premierę ma polski (a z racji licznego udziału naszych pogubionych bratanków w ekipie polsko-węgierski) dramat kryminalny zatytułowany „Święty” w reżyserii Sebastiana Buttnego. O „Świętym" dłuższy tekst pisać będę do majowego „Nowego Państwa”, jednak po drodze stało się coś, co sprawia, że ten film trafia w swoją porę z powodów, których twórcy raczej nie mogli przewidzieć, choć przeczuwać jak najbardziej mogli. Ba, wpisywałoby się to w metafizyczny wątek tej opowieści.

„Święty" to historia fikcyjna, lecz mająca początek w prawdziwym zdarzeniu - wykradzeniu z gnieźnieńskiej katedry srebrnej figury świętego Wojciecha w 1986 roku. W filmie obserwujemy milicyjne śledztwo, którego uczestnicy sami do końca nie wiedzą, jaką sprawę badają, kradzieży, politycznej ustawki czy... porwania, jak radzą traktować temat księża.

Relacja tych ostatnich z władzą jest dla całej historii kluczowa, rzecz dzieje się niedługo po porwaniu i zamordowaniu księdza Jerzego Popiełuszki, a więc w momencie, gdy nieufność na linii państwo - Kościół sięga szczytu. Wtedy, gdy kapłani muszą współpracować z milicją, ale też, co szczególnie uderzające, gdy na tyle, na ile to możliwe, każdego kroku funkcjonariuszy pilnują wierni.

Wierni, będący częścią Kościoła nie tylko z nazwy, nie tylko z mocy deklaracji, lecz swą stałą obecnością. To wspólnota, od której widoku czy współodczuwania, kiedyś oczywistego, odwykliśmy, która posypała się mocniej chyba nawet niż komuna, choć pokazywała się jeszcze na papieskich pielgrzymkach i trwa w specyficznych, pokazujących się głównie w pielgrzymstwie Polaków, rezerwatach.

To kolejny już powstały w ostatnim czasie film, który przywołuje to zjawisko w chwili jego największej mocy. Wcześniej pokazał je poświęcony grze esbecji z kardynałem Wyszyńskim „Prorok”, a od trochę innej strony, w ujęciu rodzinno-obyczajowym odmalował je też Jakub Skoczeń w rozgrywającej się w pierwszą niedziele stanu wojennego fabule „Chrzciny”, na co zwracali uwagę tęskniący za starym konserwatywni recenzenci.

Dziś bardzo tej wspólnoty brakuje, lecz z drugiej strony, dla wielu niespodziewanie, jeszcze potrafi się ona ujawnić. W mikroskali widziałem ją kilkanaście lat temu na protestach przeciw przedstawieniu „Golgota Picnic”, dziś ożywa w reakcji na atak na Jana Pawła II.

I dobrze, wciąż bowiem potrzebujemy jej najwyraźniej w życiu, nie tylko w kinie.

 



Źródło: niezalezna.pl

Krzysztof Karnkowski