Dyszkant i grube okulary, za szkłami opadające powieki. Mnóstwo śmiechu. I koty, zawsze koty, siedzące na kolanach, chodzące po nim, wchodzące na ramiona i głowę – był postacią jak z filmów o zwariowanym naukowcu. Pod tą barwną oprawą kryło się najważniejsze: kochał Polskę i ogromnie wiele z tej miłości dla niej zrobił.
Pożegnaliśmy dr. Jerzego Targalskiego. W Katedrze Polowej w Warszawie, na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach, w Alei Zasłużonych. Żegnały go dziesiątki tysięcy Polaków – liczba wspomnień Jego przyjaciół, współpracowników, studentów, wpisów na portalach społecznościowych odbiorców Jego programów i książek, wreszcie obecność na samej pożegnalnej uroczystości tłumów wraz z najważniejszymi postaciami życia politycznego i piastujących najistotniejsze funkcje państwowe – robi imponujące wrażenie. Odszedł naukowiec i publicysta niezwykle dla Polaków ważny, wybitny, przez nich ceniony.
Doktor Jerzy Targalski był marginalizowany przez system medialny III RP, wyśmiewany i miał być – wedle obowiązujących w ubekistanie (jak nazwał postkomunistyczną rzeczywistość) zasad – zapoznany. Miał być w wolnej Polsce, jak w PRL, rozpoznawalny tylko dla wąskiego kręgu odbiorców, dokładnie tak jak wtedy, gdy publikował pod pseudonimem Józef Darski w drugoobiegowych wydawnictwach.
Ile przeczytać można było wpisów o tym, że był „aparatczykiem PZPR” – zawsze, gdy coś bolesnego dla postkomuny dzięki Niemu gdzieś szerzej się pojawiło, jak cykl „Resortowe dzieci”, którego był współautorem. Jeszcze teraz, w dniach tuż po Jego śmierci, na forach społecznościowych natknąć się można na rechot przemysłu pogardy.
Kilka godzin po Jego śmierci pewien gnojek (tak, gnojek, nie ma łagodniejszego słowa) z niemieckiego portalu wydawanego po polsku raczył napisać, że Zmarły „poniżał swoich pracowników”, że „ofiary popadały w depresję”, i skwitował to: „niech mu ziemia lekką będzie”. Autorowi tego portalu chodziło o to, że Jerzy Targalski ze znaną sobie bezkompromisowością mówił ustawionym w komunie medialnym elitom, że są... ustawionymi przed laty w PRL komunistycznymi elitami (podobno, ściśle rzecz ujmując, użył pojęcia „złogami”). Ubekistan nienawidził dr. Jerzego Targalskiego z całych sił, i tak – miał za co. Działacz antykomunistycznej opozycji od lat 70., m.in. twórca podziemnej organizacji i pisma ukazującego się w stanie wojennym „Niepodległość”. Od 1981 roku współtworzył niezależne pismo „Obóz”, poświęcone działaniom opozycji antykomunistycznej w całym podbitym przez Rosję „bloku wschodnim” i służącym wymianie informacji na temat doświadczeń, kultur i historii opanowanych przez komunistów krajów. Współpracownik Radia Wolna Europa, autor paryskiej „Kultury” i miesięcznika „Kontakt”, wychowawca i instruktor dla kolejnych roczników ludzi opozycji… Długo można wymieniać.
Ale prócz tego – prowadzący dzień po dniu przez lata pracę analityczną, naukową, dydaktyczną. Był inteligentem w najlepszym możliwym wydaniu polskiego etosu inteligenckiego.
Jego najważniejsze dzieło, pięciotomowe „Służby specjalne i pieriestrojka. Rola służb specjalnych i ich agentur w pieriestrojce i demontażu komunizmu w Europie Sowieckiej” mogło się ukazać tylko w małym, prawicowym wydawnictwie „Antyk”. W teoretycznie wolnej Polsce, gdzie równie teoretycznie obowiązuje wolność nauki, tak wybitny fachowiec i intelektualista był marginalizowany i piętnowany.
Poliglota, czytał w kilkunastu językach, miał kontakty w całej Europie, ale to obszar Trójmorza i Europy Wschodniej był przedmiotem Jego naukowej i analitycznej pasji. Kraje wychodzące z komunizmu, zmagające się z dziedzictwem KGB i rodzimych komunistycznych służb specjalnych, z niejawnymi sieciami totalitarnego imperium – to był przedmiot Jego badań. Trudno w obszarze dawnej sfery sowieckich wpływów o trudniejszą dla kariery ścieżkę. Był to wybór znamionujący odwagę i nonkonformizm, a nade wszystko wierność nauce traktowanej jako dochodzenie do prawdy, poznawanie istoty rzeczy, zjawisk, procesów.
Studenci – jak widać ze świadectw, jakie w tych dniach się pojawiły – kochali Go i byli Nim zafascynowani. Wymagał, egzaminował, prowokował do własnych analiz, samodzielnych sądów, chodzenia pod prąd.
Jerzy Targalski był radykalny, ale ów radykalizm nie dał się neutralizować ulubionym słówkiem ubekistanu „oszołom”. To dlatego, że Jego wywody były obudowane wielką erudycją i nieubłaganą logiką, precyzją wywodu. Można było się z Nim nie zgadzać, nie sposób było Go lekceważyć – i pewnie po cichu przyznają to do dziś Jego przeciwnicy.
Piszę to z czułością: był nieco szalonym dziwadłem – tak wyglądał, mówił, machał rękami, wyrzucał mnóstwo słów na minutę. Dyszkant i grube okulary, za szkłami opadające powieki. Mnóstwo śmiechu. I koty, zawsze koty, siedzące na kolanach, chodzące po nim, wchodzące na ramiona i głowę – był postacią jak z filmów o zwariowanym naukowcu.
Pod tą barwną oprawą kryło się najważniejsze: kochał Polskę i ogromnie wiele z tej miłości dla niej zrobił. To jasne, że Jego praca przyniosła i przyniesie Polsce jeszcze wiele dobrych owoców. Teraz, z ogromnym żalem, smutkiem i łzami, żegnamy błyskotliwego, pełnego uroku i humoru, bezkompromisowego Wolnego Polaka. Cieszę się, że miałam zaszczyt Pana poznać, Panie Jerzy.