Trzeba przyznać, że Broniarz to prawdziwy człowiek sukcesu. Nie miał wiele czasu, a ma na koncie kilka osiągnięć, na które mniej uzdolnione osoby musiałyby pracować latami. Zdołał zrobić ze strajku, który w początkowej fazie popierała większość społeczeństwa, jedną wielką parodię. Udało mu się w oczach większej części społeczeństwa skompromitować nauczycieli. Dał radę doprowadzić do wściekłości rodziców.
Nic dla nauczycieli nie wywalczył, zaszkodził za to dzieciom, i to w bardzo trudnym dla nich edukacyjnie momencie. A w końcu i tak jego prawdziwy mocodawca, Schetyna, kazał mu „zwinąć strajk”. Chociaż z perspektywy Broniarza to zapewne jego główny cel – pokazać pełną dyspozycyjność wobec Schetyny – został wykonany. Kto wie, może przyjdzie jakiś prezencik w postaci większych apanaży politycznych? Nawet jeśli, to nie teraz, bo oczywiście Broniarz ma kolejne zadanie do wykonania, które zleciła mu Platforma.
Rozpętać następną awanturę, tym razem w okolicach września, przed wyborami. Bo przecież to realna funkcja tej postaci – na rozkaz Schetyny stwarzać wrażenie, że za rządów PiS trwa jeden wielki chaos. Jedyny plus tej sytuacji to fakt, że po hucpie, którą mogliśmy oglądać przez ostatni czas, większość społeczeństwa nie da się nabrać na Broniarza.
Ale plus to niewielki. Bo nauczycieli żal. Skompromitowanych i ośmieszonych. A przecież wiele z ich postulatów było sensownych. Ktoś może powiedzieć, że sami na to zasłużyli, wchodząc w drakę Broniarza, ufając takiej postaci. Patrząc na kuriozalne filmiki z ich udziałem, filmiki, w których udają krowy, śpiewają durne piosenki bądź, co najgorsze, cieszą się z nieszczęścia uczniów – ciężko nie przyznać tej tezie trochę racji. Ale stała się też rzecz dużo smutniejsza. Bo jedno jest pewne – Polska potrzebuje nowego etosu inteligencji. A nie zdoła go stworzyć bez poważnej reformy edukacji. Tymczasem awantura Broniarza dyskusję o tym fundamentalnym zagadnieniu tylko odsunęła na dalszy plan.
I to jest największy „sukces” Broniarza i jego panów.