Patrząc na pogrzeb Jana Olszewskiego, ciężko nie myśleć o drodze, jaką musiał przejść ten człowiek. W tym o dniach, w których obalono jego rząd. Ciężko też nie myśleć o scenach z filmu „Nocna zmiana”. Ze słynną kwestią Donalda Tuska: „Policzmy głosy”. Mam oczywiście świadomość, jakie ryzyko niesie gdybanie „a co by było, gdyby?”.
Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że gdyby wtedy udało się utrzymać władzę Janowi Olszewskiemu, niektóre patologie, jakie do dziś trawią nasze państwo, mogłyby zostać zduszone w zarodku. Nigdy się już tego nie dowiemy. I podobnie jak ze snuciem wizji alternatyw w historii, warto uważać z analogiami historycznymi i szukaniem punktów stycznych między wydarzeniami oddalonymi od siebie o wiele lat. Tylko znów – wrażenie pewnych podobieństw między tym co teraz a sytuacją tuż przed „nocną zmianą” nasuwa się samo. Przynajmniej mnie. Nie ma co wymieniać różnic między Polską dziś a wtedy. Są oczywiste. Ale pewne rzeczy są takie same. Nienawiść do rządu, który okazał się gotowy oprzeć interesom sąsiadów Polski i walczyć o naszą suwerenność. Bohaterowie negatywni w większej mierze ci sami – w tym głównie dwóch. Na szczęście pierwszy z nich zamienił się z wpływowego polityka w klauna, o którego agenturalnej przeszłości wiedzą już wszyscy. Zaś drugi woli ponad polskie salony te brukselskie. Ale jest jeszcze jedno – dla mnie najważniejsze – podobieństwo. Co najbardziej Państwa uderzyło w dyskusji nagranej na filmie „Nocna zmiana”? Bo mnie bezideowość ludzi dążących do zniszczenia Olszewskiego. Tylko jedno dla nich się liczyło – władza. Zero idei, zero myśli o Polsce. I ta potrzeba czystej władzy powoduje, że ludzie, którzy w teorii mają jak najdalsze sobie poglądy, nagle tworzą wspólny front. I zaczynają liczyć głosy. Nie przypomina to Państwu czegoś? No i wracając do tytułowego pytania: to jak to jest, czy można powiedzieć, że wczoraj jest dziś?