Od lat, choć nie zawsze mi się to udaje, staram się latem wpaść do Radomia, gdzie odbywa się festiwal Kameralne Lato, a w jego ramach - Ogólnopolski Konkurs Filmów Krótkometrażowych. Z reguły widzimy tam dzieła młodych, często jeszcze studiujących twórców, którzy w krótkiej formie próbują przećwiczyć swe umiejętności i znaleźć własny język, na ogół z bardzo obiecującym skutkiem.
Co więcej, a może i co gorsza, często później, gdy udaje im się spełniać swe marzenia i trafiać z dużymi filmami na duże ekrany, zmuszeni do rozmaitych kompromisów bardzo dużo z tego pierwotnego stylu i sposobu opowiadania tracą. Cóż, tak już jest, gdy artysta łączy siły z wielkim przemysłem, nie ma przed tym ucieczki w tych dziedzinach sztuki, które tego przemysłu potrzebują. Sam Radom jako tło pokazów wypada coraz lepiej, mimo politycznej kohabitacji we władzach miasta, której towarzyszą często typowe dla wielkiej polityki spory, coraz więcej ciekawych, zadbanych i zupełnie niekorespondujących z obowiązującym (wciąż chyba są to echa zemsty propagandy PRL za 1976 rok) wizerunkiem tego miejsca.
O walorach turystycznych mógłbym tu rozpisać się dłużej, ponieważ to fajne miejsce choćby na weekendowy wypad z Warszawy, chciałem jednak kilka słów napisać o jednym z największych wygranych konkursu. To film „Być kimś” Michała Toczka, zgodnie z prawidłami imprezy trwający wszystkiego 26 minut. Fabuła jest pomysłowa: rodzina (mąż elektryk, żona nauczycielka i dwójka dzieci) wprowadza się do podejrzanie taniego mieszkania. Szybko okazuje się, że cena ma swój powód. Nie ducha, nie morderstwo, jak to często bywa w kinie, a bagaż historyczny – przez lata w domu tym mieszkał Wałęsa, co skutkuje koniecznością użerania się z wycieczkami. Ale nie tylko z nimi, jak się szybko okaże.
Oto bowiem główny bohater (grany przez Sebastiana Stankiewicza) mierzyć musi się z legendą, wobec której jego żona przejawia stosunek bałwochwalczy, a może i romantyczny nawet. I początkowo sam legendzie tej ulega, do czasu jednak. Do czasu. To nie jest film polityczny, choć są w nim okruchy polityki, to raczej coś w rodzaju komedii psychologicznej. Bynajmniej jednak nie kręconej wobec byłego przywódcy „S” na kolanach. Ponoć twórcy chcieli uzyskać zgodę Wałęsy na wykorzystanie wizerunku, ten jednak zwyczajnie nie zniżył się do zajęcia stanowiska, co zwyczajowo uznano za zgodę.
Może to dobrze, bo nie wiem, jakby to zniósł ze swoim wielkim ego. Nie opowiem państwu całego filmu, zachęcam do znalezienia krótkiego, ale bardzo przyjemnego trailera na Youtube, a jeśli gdzieś, na festiwalu filmowym lub w nocy w jakiejś telewizji nadarzy się okazja obejrzeć, zachęcam tym bardziej.