To musi być wspaniałe – być częścią wielkiej, demokratycznej rodziny. Mieć po swojej stronie moralną rację i trochę mniej moralne instytucje Unii Europejskiej. Mieć swoje niezależne sądy, niezłomnych prokuratorów, doktrynę Neumanna.
Mieć swoje wolne media, swoich dziennikarzy, wreszcie – co najważniejsze – mieć tę przyjemną pewność, że już-już za chwilę karta się odwróci, opozycja stanie się władzą, a władza nawet opozycją się nie zdąży stać, bo zajmą się nią prokuratury, trybunały i rozmaici silni ludzie z monologów Donalda Tuska. Tak, pięknie musi być w tej wielkiej rodzinie. No, chyba że akurat jest się Szymonem Hołownią, który właśnie odmówił wejścia pod skrzydła Platformy. Albo jest się, dajmy na to, Waldemarem Kuczyńskim i coś tam o aborcji napisze się nie tak, jak trzeba. Albo Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem, i powie się, by się powołano na klauzulę sumienia i nie usunęło ciąży. Albo żoną wspomnianego już Hołowni i narazi się czymś Silnym Razem na Twitterze. Albo partią Razem (nie mylić z Silnymi Razem, bo tamci to najtwardszy beton Platformy) i wrzuca się te odwołujące się do sprawiedliwości społecznej fragmenty konstytucji. Albo... Można tak w nieskończoność. Bo choć tak pięknie iść wspólnie przeciw złej władzy i po władzę własną, to lepiej wtedy nic nie gadać i gadanie zostawić temu, który uparcie wpycha się do pierwszego szeregu, i tam mówi, co mu ślina na język przyniesie, albo to, co akurat chcą usłyszeć. Inaczej kończy się to na ogół nieprzyjemnie i samemu potem się czyta, że jest się wtyką PiS, katotalibem, komuchem i co tam się jeszcze strażnikom liberalnej czystości opozycji przypomni. Na koniec napiszą ci jeszcze, jak Kosiniakowi, że lepiej, byś nie przeszedł przez próg wyborczy. Fakt, lepiej, bo to ułatwi Prawu i Sprawiedliwości sięgnięcie po trzecią kadencję, ale tak daleko ich wyobraźnia nie sięga. Może to i lepiej?