Zapowiadany coraz głośniej powrót Donalda Tuska do krajowej polityki na nowo ożywia nadzieje zwolenników Platformy Obywatelskiej. Gdyby tak się stało, najprawdopodobniej znacznie ostygłby zapał liberalnych mediów do politycznego hubu Michała Koboski i Szymona Hołowni. Nie jest dla nikogo tajemnicą, że ich projekt może być skuteczny tylko bez silnego lidera w Platformie. Sieci wpływów i możliwości, jakimi dysponuje Tusk, zdecydowanie przewyższają potencjał pomysłodawców Polski 2050.
Szymon Hołownia świetnie zdaje sobie sprawę z tego zagrożenia, w typowym dla siebie, ostrożnym stylu komentując: „Nie wydaje mi się, żebyśmy potrzebowali mesjasza, jakiegoś taty (…). Donald Tusk mógłby odegrać rolę w polskiej polityce, ma kapitał, którym może dysponować. Ale zachęcałbym, żeby myśleć w innych kategoriach. Wszystkie białe konie padły. Nikt na białym koniu już nie wróci”.
W miniony weekend widzieliśmy też inny polityczny spektakl. Warszawska Parada Równości okazała się świetną okazją do autopromocji prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego. Otoczony gronem lewicowo-liberalnych polityków prominentny działacz Platformy przekonywał: „Tu jest serce uśmiechniętej Polski!”.
Przez kilka ostatnich lat przekonywaliśmy się niemal codziennie, jak zajadła, pełna hejtu i pogardy potrafi być ta wielkomiejska i „tolerancyjna” Polska, która tak chętnie stawia się w roli ofiary PiS, wobec milionów Polek i Polaków uznawanych za tzw. pięćsetplusowy elektorat. I gdy ta uśmiechnięta Polska mówi o Polsce B, grymas na jej twarzy nie kojarzy się z jakimikolwiek ciepłymi uczuciami.
Przynajmniej część decydentów Platformy ma pomysł na to, jak wykorzystać współobecność Tuska i Trzaskowskiego w bieżącej polityce. Izabela Leszczyna, która zasiada w zarządzie PO, mówiła niedawno: „Myślę, że najlepszy wariant (…) to sytuacja, kiedy Donald Tusk, ze swoim ogromnym doświadczeniem i kartą międzynarodową, staje na czele Platformy, Borys Budka zajmuje się kwestiami związanymi z przygotowaniem reformy wymiaru sprawiedliwości, który dziś jest stajnią Augiasza, a Rafał Trzaskowski otwiera się na nowe środowiska, na młodych, na samorządowców”.
To oczywiście tylko projekt, ale znamienną rzeczą jest, że w przypadku Tuska na jednym oddechu Leszczyna wymienia i polityczne doświadczenie, i międzynarodowe kontakty. To pokazuje, że Platforma chce być partią budującą swoją pozycję w Polsce, przede wszystkim utrudniając pracę rządowi Zjednoczonej Prawicy za sprawą za-granicznych kontaktów swojego byłego przewodniczącego. Liberalno-lewicowa opozycja właściwie nie kryje, że rozgrywanie polskich spraw z pomocą unijnych instytucji jest dla nich jedną z nielicznych szans na destabilizację polityki rządu Mateusza Morawieckiego. A co za tym idzie: szansą na rozliczne kryzysy polskiego rządu: od wizerunkowych po prawno-instytucjonalne.
Kontekst jest dość oczywisty. Platforma jako partia „tęczowej ulicy i zagranicy” potencjalnie zyskuje poparcie dwóch sił: lewicowo-liberalnej młodzieży i politycznych, unijnych gremiów, które wywierają coraz silniejszą presję światopoglądową na Polsce. Dobrze ujął to Tomasz Rowiński, publicysta „Christianitas”: „Przywiązanie do ruchu »tęczowego« jest rozgrywane na froncie europejskim, gdzie traktowane jest jako ważny element w walce z prawicowym rządem”. Dodajmy do tego jeszcze jedną, bardzo ważną rzecz: wielkomiejska lewicowość jest na ogół lewicowością kulturowo-obyczajową, element socjalny, nawet jeśli deklaratywnie ważny, jest tam zwykle o wiele mniej istotny. Rzecz jasna, młoda, uśmiechnięta Polska mniej chętnie zagłosuje na Tuska, który kojarzy się jej często z „dziaderskimi układami” w PO. Do niej jednak będzie przemawiać Rafał Trzaskowski.
Ale obyczajowy skręt w lewo dodatkowo zabezpiecza niemałą część elektoratu PiS przed wpływami PO. A ten efekt tylko się wzmocni, jeśli do krajowej polityki powróci Donald Tusk. Dla milionów polskich rodzin to człowiek, który jako premier był ślepy i głuchy na ich problemy; to doktryner, który nie dał się przez lata przekonać do wprowadzenia prospołecznej i prorodzinnej polityki, choć miał we własnym zapleczu ekspertów, którzy wskazywali na taką konieczność.
Dla milionów Polek i Polaków to oczywiście człowiek, który zdemontował OFE (za to akurat skłonny jestem go pochwalić). To też polityk, którego model polityki był po prostu wyzyskowy. Szczególnie mniej zamożni byli traktowani za jego czasów jak bardzo tania siła robocza: z jednej strony Tusk podwyższył o siedem lat wiek emerytalny, z drugiej oszczędzał na ochronie zdrowia jak tylko mógł. To oznaczało w praktyce, że do pracy byli zobowiązani schorowani ludzie, w dodatku skazani bardzo często na śmieciową pracę za trzy, cztery złote za godzinę na rękę.
A przecież takich spraw było znacznie więcej: powszechne zamykanie szkół, posterunków policji, lokalnych sądów, programowa dewastacja infrastruktury publicznej, szczególnie bolesna dla Polski B. „Tanie państwo” Tuska było zresztą dla zwykłych ludzi – pro-platformerska elita żyła w poczuciu ciągłej prosperity. Z tego zresztą wynikało po części jej bezbrzeżne zdumienie, gdy z kretesem przegrała wybory w 2015 r.
Młoda, uśmiechnięta, tęczowa lewica nie musi o tym wszystkim oczywiście wiedzieć. I nie chodzi jedynie o to, że krótka pamięć jest dość typową cechą demokratycznych społeczeństw, szczególnie w czasach mediów coraz bardziej nastawionych na krótkoterminową, wręcz kilkusekundową ekscytację zdarzeniami. To problem społeczno-ekonomiczny: młodzi nie odczuli na własnej skórze wielu problemów, które niemała część Polek i Polaków wciąż kojarzy z rządami Platformy Obywatelskiej. Tego wszystkiego nie powiedzą młodym ani Rafał Trzaskowski, ani lewicowo-liberalni politycy, maszerujący z nim w paradach pełnych pięknych słówek o lepszym świecie.
Dla kogo ma być lepszy świat polskich liberałów i ich lewicowych sojuszników: o tym czas zacząć głośno mówić. I mam wrażenie, że PiS powinno odbudować swoje strategie komunikacyjne z młodszym pokoleniem, bez cienia mentorskiego stylu, pokazując te kwestie – sięgając do doświadczeń rodziców, krewnych, znajomych, tych, którzy myślą, że Polska liberałów faktycznie się dziś do nich uśmiecha. Oni jeszcze nie wiedzą, że za ten uśmiech liberałowie suto sobie policzą, jeśli wrócą do władzy.