W Warszawie rozwieszono plakaty z postacią artystki Abakanowicz i jej cytatem: „Nie odtwarzam rzeczywistości. Polemizuję z nią”. Chwilę zastanowiłem się nad przypadkową i niezamierzoną prawdą tego stwierdzenia.
Pozostawiając z boku samą Abakanowicz, słowa te można uznać za swoiste motto współczesnej lewicy. Bo co jest konieczne, żeby wiernie odtworzyć rzeczywistość? Trzeba ją zrozumieć i poznać. A to ostatnie, na co ma ochotę nasza lewica. Bo i prawda jest taka, że z rzeczywistością dużo łatwiej się polemizuje. Awanturuje, projektuje na nowo etc.
Wtedy nie trzeba jej znać, nie trzeba jej rozumieć. Zamiast namysłu nad tym, czym tak naprawdę jest, ile w sobie zawiera, zamiast poczucia, że tego ogromu tak naprawdę nigdy nie pojmiemy w całości, można zacząć wrzeszczeć kilka idiotycznych sloganów i poczuć się panem tego świata, kimś lepszym. Widać to szczególnie dziś, podczas kolejnych profanacji religijnych, które urządzają nam skrajnie lewicowe grupy. Wycierają sobie usta słowami o potrzebie tolerancji, o tym, że należy zrozumieć różne wrażliwości, a sami z premedytacją plują na to, co dla tylu z nas jest najważniejsze. Niech będzie, że dla nich Krzyż to tylko dwa złożone patyki. Tylko oni nawet nie starają się nas zrozumieć. Chcą tylko polemiki. Obnoszą się ze swoją ignorancją i pogardą. W internecie widziałem, gdy jeden z manifestantów z dumą napisał: „Tęcza znaczy atak”. Ma rację. Jedyne co dziwi, to fakt, że jest z tego dumny. Z tego, że tęcza jest dziś odbierana jako agresja. Jako kpina i pogarda wobec tego, co dla milionów Polaków najświętsze. Faktycznie, dziś tęcza znaczy niezrozumienie. Tęcza równa się profanacja. Ale mowa tu o bardzo konkretnej tęczy – tej pozbawionej jednego koloru, wykorzystywanej dziś jako sztandar nowej rewolucji, związanej z LGBT. A od tej normalnej tęczy niech się może lewaccy aktywiści odczepią. Bo ona jest właśnie elementem rzeczywistości. Tej zwyczajnej. Rzeczywistości, którą gardzą nowi rewolucjoniści.