Na temat tego, co zostało powiedziane na tajnym posiedzeniu Sejmu, nie mogę Państwu napisać z oczywistych względów. Ale mam nadzieję, że nie złamię prawa, dzieląc się pewnym moim zaskoczeniem.
Sądziłam dotąd, że agresywne i chamskie zachowania polityków Platformy – te ich ryki, wycie, pokrzykiwania, próby przerywania wystąpień politykom PiS, w tym premierowi Rzeczypospolitej – były obliczone na poklask ich wyborców i czynione na użytek mediów. Wydawało mi się, że gdyby nie było kamer ani dziennikarzy na sali, wtedy zachowywaliby się jako tako przyzwoicie – nie mieliby widowni. Otóż nic bardziej mylnego – bez kamer i bez perspektywy telewizyjnych relacji reprezentują ten sam poziom, niezależnie od tego, jak ważne dla państwa informacje są przedstawiane w Sejmie. Nieliczni politycy opozycji zachowywali się tak, że było widać, iż zrozumieli, o czym jest mowa, a znakomita większość dowodziła, że pewnych ograniczeń, własnych determinant kulturowych i środowiskowych nie są w stanie przezwyciężyć. Nawet trudno przedstawić to opisowo – poziom cinkciarzy, cwaniaków z gwałtownego awansu społecznego – takie ma się skojarzenia, gdy się na nich patrzy. Tylko dzięki wsparciu utworzonych przez postkomunistyczne środowiska mediów to towarzystwo może uchodzić za „europejskie” i „demokratyczne”. Bo jeśli trzeba by wskazać jakąś cechę demokratyczności, to można tylko tę jedną – do poziomu elit politycznych PO wywindowała środowiska, które nigdy w tych elitach znaleźć się nie powinny z racji własnych intelektualnych, kulturowych i etycznych ograniczeń. Mamy zatem w ławach poselskich w szeregach partii „obywatelskiej” kilkudziesięciu Nikodemów Dyzmów w żeńskiej i męskiej wersji, którzy nie wiedzą – bo i skąd – jak należy służyć Polsce, jak sprostać takim wyzwaniom, jak te przedstawione podczas tamtego posiedzenia Sejmu. Nie wiedzą, reagują więc jak każdy ograniczony osiłek – agresją i chamstwem. Wiem oczywiście, co zwolennicy tych osiłków powiedzieliby w odwecie – że przecież chamstwo to PiS, że ten, to, tamta, tamto. Że „gorszy sort” albo „spieprzaj dziadu” itp., itd. Mają kilka takich żelaznych przykładów – łącznie ze zmanipulowanymi moimi zdjęciami – którymi grają, by przykryć to, co nie do ukrycia: agresja i granie nienawiścią jest metodą działania PO, nie PiS. I przyznam, że do czasu tego tajnego posiedzenia Sejmu sądziłam, iż jest to raczej przemyślana strategia, że te hejterskie zachowania są po to, by rozniecać wciąż głęboki podział między Polakami oparty na silnej negatywnej emocji. Że to raczej wystudiowany przemocowy język, zaplanowana ostra gra z obozem Zjednoczonej Prawicy. Tymczasem to tajne posiedzenie Sejmu pokazało, że są to zachowania całkowicie spontaniczne, prawdziwe, pokazujące to polityczne środowisko takim, jakim ono jest. Takim, jak wygląda z wpisu twitterowego jednego z posłów PO, Arkadiusza Myrchy, który przegraną w głosowaniu nad wyborem w Senacie Lidii Staroń skomentował spontanicznie: „F***”. Przedstawia się jako „radca prawny” i „liberał-centrysta”, a przecież jest młodym Dyzmą wyciągniętym z niebytu przez jakiegoś współczesnego Kulika vel Kunickiego, który zirytował się, że obóz Zjednoczonej Prawicy kontroluje większość w Sejmie. Spytacie Państwo, czy ten spontaniczny wpis pan poseł usunął i przeprosił? Nie, wciąż wisi na jego profilu i jest, obok upowszechnianego przez działaczy PO hasła „j***ć PiS”, normalnym, naturalnym językiem dla tego środowiska. Wydaje się, że właśnie to demonstrowane otwarcie i bez cienia żenady chamstwo jest jedną z przyczyn spadku notowań tej formacji.
PO od tygodni w kolejnych sondażach nie przekracza poziomu poparcia powyżej 14-15 proc. Jej wyborcy zasilają właśnie ruch Hołowni albo lewicę, coraz częściej wzruszając ramionami na to, co wyprawia partia kierowana przez osoby o poziomie Budki czy Myrchy.
Ale sprawy związane z atakiem hakerskim przeprowadzonym w ostatnich miesiącach na polskie państwo pokazują nie tylko to, że część politycznych elit po prostu nie jest w stanie „ogarnąć” tematu. Pokazują też wpływy widocznego nieformalnego sojuszu rosyjsko-niemieckiego na rynku medialnym. Warto popatrzyć pod tym kontem na publikacje Onetu, „Gazety Wyborczej”, TVN, a także niszowych mediów związanych ze środowiskami narodowymi. Ani Sputnik, ani profile na Telegramie nie miałyby ze swymi akcjami przeciw Polsce takich zasięgów, gdyby nie część mediów i niektórzy dziennikarze. Często są to te same tytuły i te same nazwiska, które uczestniczyły w akcjach dezinformujących, powielających kremlowskie przekazy po katastrofie smoleńskiej. Nierzadko są to ludzie opisani m.in. przez Dorotę Kanię jako „resortowe dzieci”. W tym wypadku trudno mówić o przypadkowych postaciach na szczytach medialnych elit. Tu kłania się kolejne pokolenie, poukładane w systemie III RP, które jak rodzice służąc systemowi w PRL, nie rozpoznają, (postawmy łagodną hipotezę: być może nie umieją) polskiej racji stanu. Być może i w tym wypadku determinanta środowiskowa i kulturowa jest nie do przeskoczenia.