Prawdę mówiąc, nie bardzo mnie interesuje, jak i czy w ogóle Agnieszka Holland patrzy w lustro. Co najwyżej ciekawi mnie, jak można łączyć realny, wręcz bezdyskusyjny talent z takim zezwierzęceniem uczuć. Bo jedno jest pewne – po ostatnim ataku Agnieszki Holland na nielubianych przez nią polityków, gdzie „argumentem” przeciw nim miał być fakt, że ich rodzice zginęli tragicznie, nikt, kto postrzega siebie jako wychowanego w wartościach zachodniej cywilizacji, nie powinien podać jej ręki.
Mówię oczywiście o jej wypowiedzi, w której określiła Małgorzatę Wassermann i Kacpra Płażyńskiego pogardliwymi (w jej mniemaniu) słowami: „smoleńskie dzieci”. Stopień chamstwa i nienawiści, który pozwala kpić z przeciwników poprzez odwołanie się do tragicznej śmierci ich bliskich, spokojnie można nazwać faszystowskim czy bolszewickim, bo propaganda tych ustrojów w analogiczny sposób umiała atakować ludzi. Słyszycie, Panie Bodnar czy „GW”? Wciąż szukacie tego polskiego faszyzmu? No to go macie.
Oczywiście żarty na bok. Nikomu po tamtej stronie to nie przeszkadza. Najlepszy przykład – niejaki Matczak, który nadal bryluje jako ekspert od prawa, wartości i konstytucji.
Mimo że publicznie groził jednemu ze swoich oponentów, że odegra się na jego młodziutkiej córce. Oni wręcz się nakręcają. Byle ostrzej, głupiej, agresywniej. Wracając więc do tytułu – czy to starcie cywilizacji? Na pewno. Jeśli rzeczywiście uznamy barbarzyńców pokroju Holland za element jakiejś cywilizacji. Ale podziały nie przebiegają tu tak łatwo, jak się to wydaje kilku idiotom paradującym w za dużych butach i zafascynowanych krzyżami celtyckimi czy nie daj Boże swastykami. Bo dużo bliżej mi do uczciwego, biednego pasterza z kurdyjskich gór niż do opływającego w luksusy potwora bez uczuć, jakim jest Agnieszka Holland i reszta jej zgrai. Nawet jeśli łączy nas wspólne obywatelstwo i język.