Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Senat kontraktowy przykryty śmieciami

Tydzień temu politycy opozycji ogłosili powstanie paktu senackiego, porozumienia ugrupowań opozycyjnych w sprawie wspólnego startu do Senatu. Tak jak w 2019 r. partie mają się porozumieć między sobą co do tego, kto wystawi swojego kandydata w danym okręgu. Już poprzednie wybory pokazały, że jest to politycznie skuteczne. Pozostaje pytanie, co ten model ma wspólnego z demokracją. Nikt go jednak nie zadaje, a samo zawiązanie paktu zepchnęły z czołówek warszawska afera śmieciowa i zatrzymanie sekretarza miasta.

Zacznę od najpoważniejszych zarzutów. Oczywiście sympatycy Platformy czy sami politycy, myślący wyłącznie w kategoriach wygranej z PiS i najbliższych wyborów, jeśli w ogóle przeczytają ten tekst, uznają go zapewne za wyraz niezadowolenia z utraty przez Prawo i Sprawiedliwość Senatu w roku 2019 i perspektywy utrwalenia tego stanu najbliższą jesienią. Problem jest jednak dużo głębszy i stan posiadania Zjednoczonej Prawicy w izbie wyższej parlamentu nie zmieni jego natury – nawet gdyby, co trudno mi sobie wyobrazić, spełniły się zapowiedzi jej polityków i udało się odzyskać senacką większość.

Fikcja prawa wyboru

Cztery lata temu PiS popełniło wiele błędów w kampanii, co, jak się zdaje, zostało przez partię dostrzeżone. Nie pomogła również ordynacja i z tym ostatnim, pomimo kilkukrotnych zapowiedzi, nie zrobiono nic. Przy tak ostrej polaryzacji sceny politycznej jest niemal oczywiste, że osoba będąca przeciwnikiem obecnego rządu wybierze kontrkandydata, kimkolwiek by on nie był, więc w okręgach, w których startuje tylko jeden kandydat opozycji, a ta łącznie ma większość poparcia, los wyborów jest przesądzony.

W czym problem? Wyborca niepisowski zostaje de facto pozbawiony prawa wyboru, ten bowiem dokonany już został za niego w partyjnych negocjacjach, a tak naprawdę przez partyjnych przywódców. Przedmiotem rozmów jest tylko ewentualny podział okręgów między partie – po jego dokonaniu resztę ustala już partyjna góra ugrupowania, któremu przypadł dany okręg. W efekcie głosowanie w trybie jednomandatowych okręgów wyborczych prowadzi do tego, przed czym miało chronić obywatela – do całkowitego uzależnienia potencjalnego parlamentarzysty od kierownictwa partii przy faktycznym braku odpowiedzialności przed pozbawionymi personalnego wyboru wyborcami.

Z zawodu senator dożywotni

A to może stać się realnym problemem z kilku co najmniej powodów. Po pierwsze uczestnicy paktu zapowiadają, że jego podstawą mają być sprawdzone nazwiska. Kto uzyskał mandat w 2019 r., może być pewien nominacji, więc raczej i reelekcji w 2023 r. Mamy więc do czynienia z betonowaniem tej izby parlamentu, które, jeśli mechanizm zostanie utrzymany w kolejnych latach, skończy się dożywotnością funkcji senatora.

Druga strona tego medalu to stawianie przynajmniej części wyborców przed upokarzającym wyborem między pozostaniem w domu a głosowaniem mniej lub bardziej wbrew sobie – wyborca lewicy będzie miał problem z poparciem Libickiego czy Giertycha, a konserwatywny sympatyk PSL kogoś z przeciwnego skrzydła wielkiego pospolitego ruszenia. Partie mogą wybrnąć z tego, stawiając na postacie mniej wyraziste, ale zdaje się, że nie ma takiego planu, zwłaszcza wobec osób już mandat posiadających.
Co więcej, specyficzna polityka Platformy Obywatelskiej sprawia, że wśród kandydatów znajdzie się zapewne wyjątkowo wiele osób, wobec których prowadzone są śledztwa. Jeśli założenia o ponownym postawieniu na obecnych sanatorów obejmują również formalnie niezrzeszonych, a przecieki o możliwym starcie Romana Giertycha i Stefana Niesiołowskiego się potwierdzą, wśród kandydatów znajdzie się co najmniej pięć osób, których nazwiska pojawiają się w postępowaniach lub zostały uniewinnione bardzo kontrowersyjnymi decyzjami sądu (jak Niesiołowski, w przypadku którego sąd de facto potwierdził zarzuty przyjmowania korzyści, po czym stwierdził, że nie był to akt korupcji, bo dotyczył relacji między wieloletnimi znajomymi!). Prócz wymienionych są jeszcze Stanisław Gawłowski, Tomasz Grodzki i Krzysztof Kwiatkowski.

Dla mniej sfanatyzowanych wyborców akt głosowania może być więc trudny z bardzo wielu przyczyn, a ostateczna decyzja tym samym staje się politycznym wymuszeniem. Trudno mówić tu o demokracji czy tym bardziej jej wzmacnianiu – to raczej współczesna wersja dawnego głosowania bez skreśleń, czyli modelu znanego z PRL. Opozycja liczy na 66 mandatów i być może tyle nawet uzyska, czy jednak nie będzie to „Senat kontraktowy”?

Konkretnie to brak konkretów

Ogłoszenie paktu, na co wskazywałem już we wcześniejszym tekście, było sporym rozczarowaniem dla oczekujących na konkrety. Nie znamy bowiem pełnego podziału okręgów ani jego proporcji. Kontynuacja mandatów jest oczywiście pewną wskazówką, pomija jednak fakt zmiany barw przez część senatorów czy wejście do gry – i do paktu – Polski 2050. Co zresztą ciekawe, wśród podpisujących w imieniu partii pakt nie było ani polityków pierwszego szeregu ani senatorów. Z wyjątkiem Jacka Burego z Polski 2050, wsławionego niekulturalnym zachowaniem w studiu TVP, który jeszcze w tym samym tygodniu ogłosił, że nie planuje ubiegania się o mandat i odchodzi z polityki z powodu konfliktów rodzinnych.

Gdyby potraktować to jako wróżbę, nie byłaby ona szczęśliwa. Tymczasem taki, a nie inny skład heroldów tej opozycyjnej dobrej nowiny wskazuje na to, że sama opozycja tak naprawdę nie traktuje Senatu zbyt poważnie. To raczej symbol, polityczny gadżet, który, w zależności od układu sił w Sejmie, stać może się albo maszynką do głosowania albo złośliwie używanym hamulcem bezpieczeństwa. Partie, które nie mogą dogadać się ws. jednej listy w Sejmie, próbując wywalczyć dla siebie jak najwięcej podmiotowości i samodzielności, a w przyszłości jak największą siłę przebicia w ewentualnym rządzie koalicyjnym, w sprawie Senatu wciąż potulnie godzą się na dominację Platformy, która planuje zagarnąć dla siebie znakomitą większość miejsc, pozostałym zostawiając jedynie ochłapy.

Co więcej, w kolejce do tortu ustawia się jeszcze sztucznie wykreowany podmiot o nazwie Tak! Dla Polski, występujący tu jako byt samodzielny, a będący porozumieniem związanych z Platformą liderów samorządowych. I w tym miejscu warto spojrzeć na niezauważoną przez media zapowiedź wystawienia własnych kandydatów przez ruch Bezpartyjnych Samorządowców. Trudno przewidzieć, czy ta grupa, zdolna do współpracy zarówno z PO, jak i z PiS na poziomie lokalnym, zdoła wprowadzić swoją reprezentację do Senatu, jednak sam fakt, że wyborca zobaczy na liście jeszcze co najmniej jedno nazwisko, być może dla siebie akceptowalne, może być znaczący w tych okręgach, w których pakt senacki reprezentować będą najbardziej kontrowersyjni kandydaci.

Systemowe zagrożenia

Na koniec wróćmy do kwestii warszawskiej. Zatrzymanie Włodzimierza Karpińskiego to duży kłopot dla Rafała Trzaskowskiego i całej Platformy. Areszt, na który zgodził się sąd, pokazuje, że sprawa jest poważna, więc potencjalnie i politycznie niebezpieczna. Trzaskowski, cieszący się największą sympatią i zaufaniem wyborców, mierzy się z kolejnym kryzysem wizerunkowym.
Tymczasem nie rozwiązał jeszcze poprzednich problemów, związanych z agendą C-40 i koncepcją miasta piętnastominutowego (które nie sprowadzają się do nośnego „jedzenia robaków”, lecz prowadzą do pogorszenia jakości życia i ograniczenia wolności obywatelskich w niemal każdej dziedzinie), co sprawia, że cały czas zmuszony jest do tłumaczeń, nie zawsze przekonujących i nie zawsze prawdziwych, co tylko mnoży jego kłopoty.

Pakt senacki został medialnie przykryty, warto jednak o nim pisać, również na poziomie bardziej ogólnym niż bieżący kontekst polityczny. Tak samo zresztą jak o ekologicznej utopii, szykowanej nam przez polityków.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#Gazeta Polska Codziennie

Krzysztof Karnkowski