„Kancelaria Sejmu zwróciła się do Policji o usunięcie płotu z ul. Wiejskiej. Po siedmiu latach barierki znikną spod Sejmu. Sejm Otwarty zamiast Sejmu Twierdzy” – pisał w listopadzie zeszłego roku Szymon Hołownia. Tweet zestarzał się dramatycznie szybko.
W grudniu, gdy barierki pojawiły się przed siedzibą TVP (swoją drogą stoją tam do dzisiaj, zapewne po to, by pracownicy czuli się cały czas jak w oblężonej przez złowrogi PiS twierdzy), internauci śmiali się, że przeniesiono je z Wiejskiej. Jednak i tam wróciły już co najmniej dwukrotnie. W styczniu, gdy odbywała się wielka demonstracja Prawa i Sprawiedliwości, i w lutym, gdy protestowali związkowcy i rolnicy. W maju, gdy w budynku sejmu pojawili się ponownie ci ostatni, marszałek zapowiedział zmiany regulaminu. „W mojej ocenie musimy z tej sytuacji wyciągnąć wnioski, również dotyczące bezpieczeństwa tego budynku na przyszłość. I one zostaną wyciągnięte. Nie może być tak, że ten budynek jest otwarty dla każdego, kto bez żadnego sprawdzenia jego intencji tutaj wchodzi. Bo ten, kto wchodzi z dobrą intencją, jest tutaj zawsze mile widziany. Ten Sejm jest otwarty, jak nigdy nie był. Ale pamiętajmy w jakich czasach żyjemy” – mówił Hołownia. W ostatnich dniach pojawiły się informacje, wskazujące, że faktycznie będzie trudniej. Od 1 września za zachowanie każdej osoby w sejmie odpowiadać ma parlamentarzysta, na którego zaproszenie osoba weszła na jego teren. W zgłoszeniu poseł podawać ma liczne dane zaproszonego, cel i przewidywany czas wizyty. Posłowie narzekają, że zarządzenie Hołowni zmienia ich w niańki i nadzorców. Nie tak dawno słyszeliśmy, że izba ma być otwarta dla psów i kotów. Dla ludzi już niekoniecznie, najwyraźniej Hołownia spodziewa się kolejnych protestów społecznych. Warto przy okazji dodać, że również organizacje społeczne, nawet tak bliskie władzy jak Fundacja Helsińska, narzekają na powtarzające się przypadki niedopuszczania ich do udziału w pracach komisji sejmowych.
Sejmowi urzędnicy nie ukrywają nawet, że to właśnie w protestujących wymierzone mają być nowe zasady. Inne przypadki nadużyć, przede wszystkim dokonywanych pod pozorem prac dziennikarzy, w argumentacji się nie pojawiają. Z jednej strony to dobrze, jest bowiem oczywiste, że ta władza skupiłaby się na wyrzucaniu z parlamentu wyłącznie konserwatywnych mediów. Z drugiej widać, że nasze państwo bywa dziurawe jak sito. Przy okazji „romantycznego” wątku afery wydalonego rosyjskiego szpiega okazało się, że jego polska dziewczyna bez przeszkód bywała w parlamencie. Zanim ktoś poszedł po rozum do głowy, pozwolono też zmienić sejmowe korytarze w plac zabaw dla dziesięciolatki, która w imię chorych ambicji swoich rodziców pojawiała się na nich jako „najmłodsza sejmowa reporterka”. Być może obu tych postaci w sejmie już nie zobaczymy, ale to chyba jedyne pocieszenie. Kto miesza w Polsce na rosyjskie zamówienie, kto w sali sejmowej pojawia się jako lobbysta, kto wreszcie ośmiesza i infantylizuje naszą politykę parlamentarną, jakoś zawsze nie niepokojony znajduje drogę. I tylko wściekły na władzę obywatel, chcący zaprotestować przeciw jej działaniom, musi wypełnić formularz i obiecać, że zbyt długo panu marszałkowi humoru psuć nie będzie.