W Polsce eurosceptycyzm nie miał nigdy najwyższych notowań. Poparcie dla członkostwa w UE miało różne motywacje, ale często była to kwestia, w której zgadzali się i zasobny liberalny inteligent z wielkiego miasta, i małomiasteczkowy, wierzący i praktykujący katolik z klasy ludowej.
Pierwszy na ogół wierzył, że europejski projekt ugruntuje w Polsce demoliberalny rząd dusz. Ten drugi chciał, żeby jego dzieci mogły wyjeżdżać na Zachód jak do siebie. I widział, że środki unijne zmieniają na lepsze jego rodzinne strony. Dziś europejskie elity sprawiają wrażenie, jakby na siłę chciały zniechęcić do siebie sporą część polskiego społeczeństwa. Z jednej strony dążą do wyraźnego scalenia unijnego projektu w „państwo państw”, z drugiej – ewidentnie wzmagają eurosceptycyzm nie tylko wśród Polaków. Czy w tym szaleństwie jest metoda? Z pewnością: programowa niechęć wobec cudzych argumentów, wzmagana działaniami i wypowiedziami opozycyjnych eurodeputowanych i liberalnych mediów w Polsce czy ściślej – tego, co jest z nich tłumaczone na angielski czy francuski. Ale to też coś więcej: cynizm tych unijnych krajów, które chętnie biją się w polskie piersi, ale same na potęgę robią interesy choćby z Rosją.