Oczywiście media będą głowić się, co właściwie stało się w polskim rządzie i w Prawie i Sprawiedliwości w środowe południe i jakie były prawdziwe i najważniejsze przyczyny zmian w rządzie. Czy to poświęcenie kampanii, czy wręcz przeciwnie, jej wzmocnienie? Czy to dla wicepremierów degradacja, czy odwrotnie – czas i więcej sił na prowadzenie kampanii? Czy chodzi o dyscyplinowanie ministrów czy jednak, jak poprzednio, o bezpośrednią kontrolę nad sprawami bezpieczeństwa w newralgicznym momencie? Pytań jest dużo, czasu na odpowiedzi niewiele.
Ciekawą myśl poddał mi redaktor Mirosław Skowron, z którym miałem przyjemność rozmawiać na antenie Polskiego Radia 24 tuż po wystąpieniu prezydenta Andrzeja Dudy, do którego zresztą za chwilę wrócę. Skowron zauważył bowiem bardzo ciekawy, a pomijany w rozważaniach o rekonstrukcji samej góry rządu wątek: wicepremier ma prawo prowadzić obrady Rady Ministrów, lecz również reprezentować ją podczas unijnych spotkań na szczycie.
Jarosław Kaczyński mógłby więc na przykład stać się na wyższym, międzynarodowym szczeblu twarzą polskiego sprzeciwu wobec przymusowej relokacji nielegalnych imigrantów, a to, zwłaszcza w czasie kampanii wyborczej, rzecz nie do przecenienia. Czy wicepremier i lider PiS z takiej okazji skorzysta, to kwestia ustaleń z premierem lecz i determinacji osób, odpowiedzialnych za walkę o trzecią kadencję.
Tymczasem, ze swoim stanem wiedzy (i niewiedzy) na pierwsze godziny po tej gabinetowej zmianie, chciałbym zwrócić uwagę na wystąpienie Andrzeja Dudy. Według mnie dość długie przemówienie prezydenta było bardzo ważne z punktu widzenia zarówno polityki bieżącej, jak i czekających nas kilku bardzo trudnych miesięcy. Warto zwrócić uwagę na co najmniej trzy rzeczy z prezydenckiej przemowy.
Po pierwsze, Andrzej Duda dawno już chyba tak wyraźnie nie pokazał się jako nie tylko postać ważna i autonomiczna z racji zajmowania najwyższej funkcji w państwie (to czyni często i nie zawsze w odpowiednim ku temu momencie, wystarczy przypomnieć kilka prezydenckich wet), lecz również jako część, nawet jeśli wysoce autonomiczna, obozu dobrej zmiany. Widać to było zarówno po tym, że to właśnie on, jako jedyna osoba mająca głos, wziął na siebie wyjaśnienie opinii publicznej przesłanek do dokonania nie dla wszystkich w pełni zrozumiałych zmian – i uczynił to w sposób pełny, wyczerpujący i wiarygodny. Lecz również wtedy, gdy wspominał o potrzebach kampanii, a co jeszcze istotniejsze, w chwili, gdy przypomniał w bardzo mocnych słowach kwestie prowadzenia polityki zagranicznej przez rząd Tuska i wrogiej, opartej na pogardzie i deprecjacji partnera, kohabitacji gabinetu PO i PSL z prezydentem Lechem Kaczyńskim.
Pojawienie się tego ostatniego wątku to być może pokłosie pierwszych odcinków serialu „Reset”, które ponownie kierują naszą uwagę na kwestię serwilizmu tamtej władzy wobec Moskwy. Które wielu, być może również prezydentowi, odświeżają pamięć (choć jestem pewien, że akurat o tym Andrzej Duda pamięta niezależnie od tego, jak układają mu się bieżące relacje z PiS) i przywołują bardzo bolesne nieraz wspomnienia.