Pierwszy i drugi listopada – te dni w Polsce są czymś unikalnym na tle świata. Jako katolicy mamy obowiązek modlić się za zmarłych, ale cmentarze stają się celem masowych pielgrzymek także z silnej wewnętrznej potrzeby odczuwanej przez miliony ludzi.
Są fragmentem świata, którego Polacy po prostu nie potrafią uznać za mniej ważny, mniej realny niż inne. Rodziny rozproszone po całej Polsce odnajdują się przy grobach bliskich. Przypominają sobie swoją tożsamość. Pominięcie kogoś, kto odszedł, zapomnienie w tych dniach o czyimś grobie jest niepodobieństwem, nie leży w możliwościach Polaków. „Co ty wiesz o Polsce” – mawiała Maria Rodziewiczówna – „skoro nigdy nie wyjeżdżasz z kraju”. To możliwość dokonywania porównań doprowadzała ją – zapaloną podróżniczkę – do wielu niebanalnych wniosków na temat polskości. Pewnych rzeczy nie można zobaczyć, gdy nie ma się możliwości porównania. Ktoś, kto w pierwszych dniach listopada znalazł się na Zachodzie, nie zapomni obrazu pustych cmentarzy. Przepełnienie na naszych cmentarzach to znak, że żywi nie tracą nadziei. Są naprawdę żywi. Zapominanie o zmarłych, wypieranie ze świadomości śmierci nigdy nikogo nie doprowadziło do duchowego i intelektualnego rozkwitu.