To, co jest oczywiste w innych krajach UE, w Polsce jest czymś w rodzaju myślozbrodni. Stwierdzenie, że kraj powinien chronić swój rynek medialny przed dominacją zagranicznych podmiotów, było atakowane już przy okazji dyskusji o dekoncentracji własności w mediach.
Teraz, gdy przewodniczący KRRiT Witold Kołodziejski zaalarmował, że w polskim prawie jest luka umożliwiająca przejęcie polskiego rynku mediów elektronicznych przez podmioty zależne od innych, także wrogich nam państw, i pojawił się projekt ustawy mający tę możliwość zablokować, wrzask jest histeryczny. Chodzi bowiem o interesy konkretnej firmy oraz o front propagandowy PO – dla polityków opozycji i ich propagandystów to sprawa nadrzędna, wobec której interes państwa jest nieważny. Problem wyszedł przy okazji procesu koncesyjnego stacji TVN i oczywiście jej także dotyczy, lecz to nie powód, by go lekceważyć. Złożenie projektu ustawy w tej sprawie nie jest żadnym zamachem na wolność mediów, tylko pilnowaniem interesów polskiego państwa. We Francji czy w Austrii, gdzie rynek jest chroniony zdecydowanie silniej, taka dyskusja jak u nas nie mogłaby się odbyć – tych wszystkich rozhisteryzowanych propagandystów po prostu by wyśmiano.