Gdyby spojrzeć na polską politykę obiektywnie, to nie sposób nie dojść do wniosku, że rząd Mateusza Morawieckiego był najbardziej ekologicznym po 1989 r.
To on podpisał zaostrzenie ambicji klimatycznych i wstrzymał działania w Puszczy Białowieskiej na sześć lat. Rząd Zjednoczonej Prawicy inwestował też w dobrostan zwierząt. Dał emerytury psom, które służyły w wojsku, policji lub straży pożarnej. Do tego można wymienić szereg decyzji strategicznych o budowie elektrowni atomowych, wiatraków na Bałtyku i tworzeniu fabryk samochodów elektrycznych. Wszystko to dorobek praktyczny. Prawdziwą ironią jest jednak to, że nadal to PiS jest tym złym, a rządząca teraz koalicja tym postępowym. Absurdalny pogląd o antyprzyrodniczym charakterze PiS poprzedniej władzy został tak głęboko wdrukowany wyborcom, że w zasadzie Donald Tusk może dziś wszystko. Nawet gdyby zorganizował polowanie na bociany, to nie wpłynęłoby to na poparcie i postrzeganie sytuacji. Może więc przyrodą przestać się przejmować. Aktywiści zgrzytają zębami, ale to oni bawili się w politykę. Dziś polityka ich mieli i zaraz wydali. Razem z pięknymi ideami, które głosili. Bo przecież nie powiedzą dobrego słowa o opozycji.