Polska polityka zna wiele transferów, na ogół jednak politycy decydujący się na zmianę barw nie dokonywali ekstremalnych łamańców. Częściej przechodzili do partii, która dawała im lepszą możliwość realizacji programu w chwili migracji lub w jakiejś dalszej przyszłości. Nawet w przejściach z PiS do PO widać było na ogół jakieś resztki logiki, choć zabarwionej mocno konformizmem.
Zresztą takie akurat podróże wymagały na ogół kilku przesiadek, rozmaitych PJN-ów i tym podobnych. A już zupełnie naturalne były przeprowadzki konserwatystów z Platformy do PSL czy liberałów z Nowoczesnej do Platformy właśnie. Partia Hołowni tak zmontowała sobie nawet całe koło poselskie, jednak większych zaskoczeń przecież nie było. Bardziej bulwersował Bartosz Arłukowicz, który rolę głównego krytyka Platformy na lewicy (wtedy opozycyjnej) porzucił niemal z dnia na dzień dla stworzonego dla niego stanowiska.
Nie wiem, gdzie wyląduje Monika Pawłowska, która właśnie zdecydowała się przyjąć mandat, który, według wielu nielegalnie, Szymon Hołownia obsadza po Mariuszu Kamińskim. PiS Pawłowskiej przyjąć nie może, bo oznaczałoby to przyjęcie sejmowego bezprawia do wiadomości. Decyzja podjęta wbrew centrali dziwi o tyle, że nie ta dawno została ona członkiem zarządu partii w województwie lubelskim. Czy posłanka skazana jest na trudną polityczną samotność? Jej droga była zaskakująca niemal tak, jak kariera Michała Kołodziejczaka, choć tu partii było mniej: od Lewicy do Gowina, jeszcze w koalicji z PiS, a potem już z PiS, gdy było to dla partii Jarosława Kaczyńskiego kluczowe. Zdarzały jej się też całkiem sensowne wystąpienia medialne, głównie w radiu, bo z telewizją było trochę gorzej. Jeśli przygarnie ją opozycja, narazi i ją, i siebie na śmieszność. Nie sądzę, by w tym przypadku radość z jednej nawróconej była większa, niż nieufność i pamięć o poprzedniej zmianie, znakomicie zilustrowana na lewicowych portalach zestawieniem dwóch zdjęć: profilowej fotografii Moniki Pawłowskiej z aborcyjnym piorunem i, po zmianie barw politycznych, już bez tego emblematu. Dziś zresztą pani poseł z niepewnym mandatem twierdzi, że poglądów w tej sprawie nie zmieniła. Jednak ważniejsze, że o ile Sejm bez dwóch posłów, zwany kadłubowym, być może sprawny ekspert prawnie wybroni (bo przecież mogą zdarzyć się przypadki losowe, skutkujące chwilowym nieobsadzeniem mandatu, jak twierdzą zwolennicy tej tezy), o tyle już izby w składzie 461 posłów obronić się nie da. Sejm traci swoją legitymację a państwo brnie w chaos większy, niż wszystkie wolty Moniki Pawłowskiej razem wzięte. Być może nawet właśnie to, a nie sama chęć zagrania PiS na nosie z pomocą niestałej w politycznych afiliacjach posłanki, jest celem tej politycznej operacji.