Ostatnie tygodnie przed świętami Wielkanocy przyniosły medialną burzę z udziałem przerażonych publicystów i zatroskanych autorytetów. Pierwszym akordem tej polityczno-moralnej paniki był tzw. sondaż obywatelski, którego wyniki „Gazeta Wyborcza” ogłosiła tuż przed pierwszym dniem wiosny. Badanie pokazało dość słabą kondycję opozycji, a wszyscy zgodnie uznali, że jego celem nie było przedstawienie autentycznych nastrojów wyborczych, a wsparcie, wymuszenie wręcz, realizacji postulatu jednej listy wyborczej Koalicji Obywatelskiej, Lewicy, Polski 2050 i PSL. Efektem ubocznym było odkrycie, że poza głównym sporem w siłę rośnie Konfederacja, a za nim poszło pytanie, skąd wziął się ten problem klasy politycznej i co można z nim zrobić.
Dyskurs po stronie szeroko pojętej opozycji, lubiącej przymiotnik „demokratyczna”, wykreował dość szybko dwie postawy, które w świetle dominujących dotąd sposobów myślenia nazwać można klasyczną i rewolucyjną. Pierwsza postawa objawiła się paniką, opartą na konstatacji, że koalicja Prawa i Sprawiedliwości i Konfederacji idzie po władzę i jedynie wspólna lista daje szansę (lecz już nie pewność) powstrzymania tego marszu.
Rewolucjoniści, na razie nieliczni, jeszcze wprost nie piszą (z jednym chyba wyjątkiem), by traktować konfederatów jako potencjalnego sojusznika, ale też nie piszą, by traktować ich jako śmiertelnego wroga. Jednak przy stopniu rozemocjonowania i głębokości dotychczasowych uprzedzeń, rewolucyjna jest nawet całkiem przecież neutralna teza, że w czasie zachwiania się liberalnej tożsamości Platformy czy trudności z odnalezieniem się części elektoratu w świecie błyskawicznych przemian kulturowych i obyczajowych, Konfederacja staje się alternatywą dla sporej grupy wyborców.
Być może na tyle dużej, by błędem było przekreślanie jej z góry jako potencjalnego koalicjanta, bez którego przejęcie władzy od PiS może tymczasem okazać się po prostu niemożliwe.
Wbrew pozorom ta historia nie zaczyna się wcale w ostatniej dekadzie marca. Traktowanie Konfederacji jako oczywistego koalicjanta PiS jest tak samo oderwane od rzeczywistości, jak traktowanie współtworzących ją środowisk jako całkowitej antytezy Platformy Obywatelskiej. Dziś, gdy różne frakcje tego samego obozu wręcz licytują się na strachy, czy Sławomir Mentzen z Krzysztofem Bosakiem wprowadzą katolicki zamordyzm do spółki z PiS (narracja sporej części komentatorów bliskich PO), czy zafundują nam Balcerowiczowski turboliberalizm z tradycjonalistycznym doładowaniem (częste obawy lewej strony sceny politycznej), nie można żadnego z tych wariantów koalicyjnych uważać za niemożliwy lub nieprawdopodobny.
Zresztą, istnieje jeszcze możliwość trzecia, moim zdaniem prawdopodobna najbardziej – Konfederacja znajdzie się w Sejmie i zwiększy swój stan posiadania, nie będzie jednak, bo i czemu miałaby być, zainteresowana jednoznacznym wsparciem żadnego z wielkich obozów politycznych, działając w myśl zasady „gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta” i w zgodzie ze swoim wizerunkiem ugrupowania antysystemowego. Taki rozwój wypadków może doprowadzić albo do powstania rządu mniejszościowego, zależnego od poparcia Konfederacji, niebiorącej jednak za nic odpowiedzialności, albo do prób przejęcia części posłów przez stronnictwa mające misję tworzenia nowego gabinetu.
Reszta zależy od wyniku wyborów: nie wiemy, ilu i jakich posłów wprowadzi Konfederacja ani ilu szabel brakować będzie zwycięzcom do większości, a obie te kwestie są przecież kluczowe. Pamiętajmy też o dużym zróżnicowaniu tego środowiska, dzielącego się choćby w sprawie podejścia do Rosji (wielokrotnie w mediach SWS opisywanego, dlatego też w tym tekście pozwalam sobie skupić się na innych wątkach) czy po linii ideowej – na narodowców i liberałów.
Już w 2001 r. środowisko Janusza Korwin-Mikkego startowało, choć bez skutku, ze wspólnych list z Platformą Obywatelską. Później drogi te się rozeszły, lecz z kolei w 2020 r., gdy przed drugą turą wyborów prezydenckich pozostali na placu boju kandydaci liczyli na elektorat Krzysztofa Bosaka, Rafał Trzaskowski widział się nawet wśród uczestników Marszu Niepodległości. Ta deklaracja nie przeszkodziła mu oczywiście w zdelegalizowaniu kolejnej edycji imprezy kilka miesięcy później. Niemniej poparcie wyborców Bosaka podzieliło się między kandydatów, a choć sam Bosak nie poparł nikogo wprost, już Jacek Wilk namawiał na głosowanie na Trzaskowskiego, który jako prezydent hamowałby socjalistyczne zapędy PiS.
Jak wiemy, w ostatnich miesiącach Platforma Obywatelska kilkukrotnie zaskoczyła swoich wyborców, prezentując kojarzące się raczej z lewicą postulaty, dokładnie takie, jakie przez lata sama uznawała za rozdawnictwo. Odkąd Donald Tusk wrócił do krajowej polityki, PO mówiła już m.in. o czterodniowym dniu pracy, podwyżkach dla budżetówki jako remedium na inflację, mieszkaniu jako „prawie, nie towarze”, by w ostatnich dniach zaproponować trzykrotnie większe od 500+ „babciowe”.
Ta część elektoratu, która nadąża za partyjnym przekazem, kolejne pomysły podchwytuje jak swoje, choćby chwilę wcześniej uważała działania lub zapowiedzi idące w podobnym kierunku za dowód na populizm PiS lub komunistyczne zapędy Razem czy całej Lewicy.
Jednak, zapewne ku zdziwieniu partyjnej góry, nie wszyscy nadążają za tą zmianą, wtedy zaś alternatywą staje się Konfederacja. Zauważa to choćby Rafał Kalukin w „Polityce”, piszący: „(…) ostatni zwrot (PO – przyp. KK) na rzecz opiekuńczości rozrzedził zasieki na tradycyjnej liberalnej flance, w którą próbuje się teraz wcisnąć niedoceniana wcześniej Konfederacja. Stąd właśnie takie pytania we wspomnianej ankiecie, z których przebija obawa o uboczne skutki socjalnej konwersji Tuska. Czy da się krytykować pisowskie rozdawnictwo i zarazem oferować własne? Takie pytania z pewnością stawiają sobie niektórzy sympatycy Platformy, którzy pozostali przy wolnorynkowych przekonaniach”.
Dodajmy, że do tych sympatyków zdaje zaliczać się nawet Leszek Balcerowicz, co musi dostarczać trudnych chwil liderom PO. Ich dotychczasowy guru w rozmowie z Radiem Zet stwierdza: „Jak patrzę na programy, to najwięcej nacisku na wolność gospodarczą znajduję w tej chwili w Konfederacji, ale zadaję sobie pytanie, co to jest Konfederacja i kto ją reprezentuje”. Te wątpliwości jednak raczej tonuje, niż analizuje, dodając: „Starałem się spotykać z ludźmi, którzy są interesujący, ale z którymi poglądami nie muszę się w 100 proc. zgadzać. Do tej kategorii zaliczam pana Mentzena”. Niektórzy słuchacze uszom nie wierzą, słuchając Balcerowicza, ale inni – śledząc kolejne pomysły Tuska.
Co jednak ciekawe, przywołany już Rafał Kalukin zauważa, że w przekazie Platformy zaczyna znów pojawiać się odwołanie do liberalnych początków tej partii, krążyć mają też pomysły, by do przyciągnięcia i poszerzenia elektoratu zaprząc skłóconego z Konfederacją Artura Dziambora. Czy ten zdecyduje się na ruch, który wciąż wydaje się zbyt ryzykowany dla jego dawnych kolegów? Trudno dziś orzec, jednak w plotce, przynajmniej jeśli chodzi o intencje PO, może być ziarno prawdy, ponieważ rozstanie posła Dziambora z kolegami politycy Platformy w mediach społecznościowych komentowali z wyraźnie interesowną sympatią wobec będącego „do wzięcia” szefa Wolnościowców.
Z kolei tuż przed samymi świętami media doniosły, że nową strategią PO ma być atak na Konfederację, choć przecież trudno zobaczyć w tym jakąkolwiek nowość. Tak czy inaczej ruch, który miał być (i bywał) zagrożeniem przede wszystkim dla PiS, trochę niespodziewanie stał się zmartwieniem drugiej strony sceny politycznej i ta wciąż nie wie, jak właściwie ma na to zjawisko reagować.