Rządy Platformy Obywatelskiej w Warszawie są dla miasta dramatyczne w skutkach. Ulice Nowy Świat czy Marszałkowska przypominają dziś dzielnice zapyziałych postkomunistycznych miast wschodniej Europy. Pomazane mury kamienic, zaklejone witryny okien, brud – to wszystko uderza w oczy.
Żal patrzeć na chaotyczną zabudowę wieżowców, których układ podyktowany jest wolą przesłonięcia Pałacu Kultury, a nie zbudowaniem tkanki miasta. Miastem rządzą nieudacznicy – to widać choćby po sprawie zrzutu ścieków do Wisły i niemożności rozwiązania tego problemu przez miasto bez pomocy rządu. Ale rządzą też – proszę o wybaczenie, że napiszę to wprost – prowincjusze. Znacząca była pod tym względem wypowiedź wiceprezydenta miasta na posiedzeniu sejmowej komisji kultury poświęconym projektowi ustawy o odbudowie Pałacu Saskiego. Michał Olszewski przyznał, że urodził się i wzrastał w Bydgoszczy i dopiero „uczy się Warszawy” – nie przeszkadzało mu to jednak podejmować wraz z resztą platformerskich władz prób zablokowania odbudowy Pałacu – jednego z najważniejszych symboli przedwojennej Warszawy. Oczywiście to są władze z wyboru mieszkańców Warszawy – a że nowych warszawiaków, poznających dopiero Warszawę i to, czym jest wielkie miasto, jest już pewnie więcej niż starych mieszkańców, są to władze reprezentatywne dla zdominowanego przez przybyszy miasta. Ma to swoje konsekwencje. To dlatego afera reprywatyzacyjna mimo oczywistego wymiaru kryminalnego i pogardy wobec „szarego człowieka” nie odebrała Platformie władzy w Warszawie. Rodziców, dziadków czy wujostwa na Wilczej, Nowogrodzkiej czy Nabielaka nowi mieszkańcy, wyborcy PO, raczej nie mają – pewnie nawet nie znają osobiście nikogo, kto miał do czynienia z czyścicielami kamienic działającymi przy przyzwoleniu i wsparciu platformerskich władz Warszawy. Dlatego też nie ma znaczenia fakt, że w urzędzie dzielnicy sprawy załatwiane są godzinami, a organizacja funkcjonowania tych urzędów, w porównaniu z czasem, gdy decydował o tym wiceprezydent Władysław Stasiak, woła o pomstę do nieba. Przyglądam się czasami, jak to wygląda w urzędzie dzielnicy Wilanów – żeby zarejestrować auto lub załatwić jakąś inną sprawę, mieszkańcy muszę czekać kilkadziesiąt minut lub dłużej. Czekają jednak cierpliwie – są w większości nowi w wielkim mieście, uznają zapewne, że tak musi być. Podobnie cierpliwie znoszą kolejne idiotyzmy w zarządzaniu Warszawą – jeżdżąc autem do pracy, wystają w korkach w zwężanych, zgodnie z najnowszą lewicową ideologią, ulicach i nawet nie mają szansy przesiąść się do komunikacji miejskiej, bo ta wciąż zatłoczona i niepunktualna nie spełnia standardów przyzwoicie zarządzanego miasta. Nie spełnia między innymi dlatego, że Rafał Trzaskowski sprywatyzował usługi komunikacyjne stolicy. W dużej części połączenia realizują nie miejskie zakłady (przekształcone w spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością i łatwą do przyszłego zbycia), lecz niemiecka firma, a jej autobusami nie kierują już miejscy kierowcy, z doświadczeniem, na stałych umowach etatowych, tylko pracownicy na umowach śmieciowych.
Podnajmowanie wykonawców do realizowania podstawowych zadań samorządu to typowa cecha nieudaczników z Platformy – nie ma znaczenia jakość, dbałość i rzetelność (także dlatego, że część mieszkańców, nowych w wielkim mieście, nie umie ich jeszcze wymagać), ma być jakoś i żeby nie trzeba było się tym zajmować. W ostatnich dniach mamy kolejny przykład nieudacznictwa polityków PO oraz kontynuowania tej samej linii co zwykle – wielkiej wyprzedaży aktywów państwa czy samorządu. Nieumiejący rządzić Warszawą Rafał Trzaskowski nie umiał nawet wprowadzić dobrego nadzoru nad najstarszym i cieszącym się wielką estymą warszawiaków Miejskim Przedsiębiorstwem Taksówkowym. Nie wiem, ile jest miast w Polsce, które takiej żyły złota się wyzbywają – ale w Warszawie Trzaskowski nie tylko nie umiał doprowadzić do tego, by największa (z nieruchomościami i doświadczeniem) firma zarabiała w dwumilionowym mieście. Uznał także, że może ją sprzedać istniejącej od kilku lat konkurencji, która – tak się składa zupełnie przypadkiem – należy m.in. do syna nieżyjącego już oligarchy, prywatnie zresztą znajomego i Trzaskowskiego, i wielu polityków PO. Żeby było jeszcze bezczelniej – wartość transakcji utajniono. Dzieje się to w biały dzień, bez zażenowania – bo niestety może tak się dziać. Brak silnych lokalnych mediów stołecznych patrzących na ręce nieudaczników z Platformy, niewielka, niestety, skuteczność warszawskich polityków PiS (to nie tyle krytyka, ile stwierdzenie faktu) oraz to „uczenie się” obecnej większości mieszkańców, jak powinno działać miasto, sprawiają, że ignorancja PO jest zupełnie bezkarna. Za jakiś czas to minie – wtedy znów prawica będzie mogła powalczyć o władzę w Warszawie, bo zakorzenienie wyborców będzie silniejsze i wiedza o niekompetencji obecnie rządzących większa, nieraz zapewne przyswojona na własnej skórze. Do tego jednak czasu serce się ściska na widok tego, co rządzący Warszawą robią – jaki „campus” fundują tu każdego dnia. Szkoda miasta.