Na konferencji prasowej premiera Mateusza Morawieckiego i kilku ministrów w poznańskich zakładach Cegielskiego dziennikarz TVN zadał szefowi rządu pytanie o wspólny start PiS z Solidarną Polską w nadchodzących wyborach parlamentarnych. „Tak, wystartujemy razem”, odpowiedział Morawiecki i płynnie przeszedł do następnego tematu. Czy to przesądza sprawę, trudno dziś ocenić. Jednak w tej chwili sytuacja po stronie Zjednoczonej Prawicy stała się bardziej klarowna niż po drugiej stronie sporu. Po trzęsieniu ziemi w poprzedni piątek opozycją i jej elektoratem targają wciąż wstrząsy wtórne.
Szymonowi Hołowni i jego ugrupowaniu, a może raczej politycznemu konglomeratowi, poświęciłem ostatnio sporo miejsca. Ostatnie dni pokazały, że wokół Polski 2050 koncentruje się najwięcej emocji wśród zaangażowanych w politykę działaczy i sympatyków opozycji, a weekend przyniósł apogeum tego trendu.
Przypomnijmy sobie sekwencję zdarzeń, która do tego doprowadziła. W piątek 13 stycznia w Sejmie głosowano nad ustawą o Sądzie Najwyższym, której przyjęcie jest, według rządzących, zwiększeniem szans na uzyskanie jeszcze przez bieżącą ekipę blokowanych dotąd środków z KPO.
Opozycja znalazła się w politycznej pułapce, w której zmuszona była do podjęcia decyzji, czy za mniejsze zło uważa odrzucenie ustawy, a więc zarzut odebrania Polakom pieniędzy, których kluczowe znaczenie podkreśla od wielu miesięcy, czy jej poparcie, za którym iść może zwiększenie szans PiS w wyborach i niezadowolenie bardziej radykalnej części elektoratu. Dodajmy jeszcze, że w wyniku zapowiedzi głosowania przeciw przez Solidarną Polskę, wstrzymanie się od głosu było równoznaczne z poparciem, a głosowanie razem z Ziobrą nie byłoby wyłącznie symbolicznym, a mającym realne skutki wyborem.
Polityczny piątek trzynastego pokazał, że finalnie jedności po stronie przeciwników rządu nie było. Platforma, PSL i Lewica wstrzymały się od głosu, natomiast Polska 2050 z tego porozumienia się wyłamała, głosując przeciw, co spowodowało zaskakująco mocne reakcje innych partii. A wśród nich stwierdzenie o ostatecznym pogrzebaniu idei wspólnej listy wyborczej, choć ta, jak wielokrotnie wskazywałem, nigdy nie miała dotąd realnych szans na zaistnienie.
Pomimo wielu bardzo ostrych wypowiedzi przed odbywającym się w sobotę w Łodzi zjazdem Polski 2050 Donald Tusk wezwał lidera ugrupowania do ostatecznej deklaracji na temat wspólnego startu. Zwróćmy uwagę, że było to kolejne dotyczące tego tematu ultimatum, a powtarzalność tych pohukiwań utrudnia traktowanie ich poważnie nie tylko obserwatorom polityki, lecz również ich adresatom.
Trudno więc dziwić się Hołowni, że kolejny raz stwierdził w odpowiedzi, że na takie decyzje jest za wcześnie, równocześnie dając do zrozumienia, że nie jest zainteresowany. Co ważne, na zjeździe Szymon Hołownia, mając argument w postaci ostatniego głosowania, próbował kreować się zarazem na najbardziej radykalnego przedstawiciela anty-PiS, jak i lidera, który wyrasta ponad starą politykę i stare podziały. To przekaz wewnętrznie niespójny, co więcej, odwołujący się raczej do sympatyków Donalda Tuska, a więc często największych w ostatnich dniach wrogów Hołowni, niż jego (Hołowni) wyborców często szukających odejścia od konfliktów, a nie eskalacji. To budzi jeszcze więcej frustracji wśród twardego elektoratu Platformy. Najmocniej widać było to w całym ciągu tweetów Tomasza Lisa, oskarżającego dawnego gwiazdora TVN o wszystkie największe zbrodnie, z grą na rzecz PiS i rozbijaniem opozycji włącznie, i nazywającego go „Kałownią”. Wulgarny słowotok Lisa wielu oburzył, wielu też jednak się spodobał. Po wszystkim zaś Donald Tusk znów zaczął... apelować o jedność.
„Chodźmy razem!” – pisze Tusk na Twitterze, lecz nie wiadomo już, kogo ma na myśli. Obrażanego na każdym kroku przez swoich harcowników Hołownię? PSL, które zarzeka się, że nie chce już zbyt szerokich koalicji pod obcymi sztandarami? A może Lewicę, która do niedawna jako jedyna faktycznie deklarowała chęć pójścia z Platformą, lecz ponoć niedawno dowiedziała się, że właśnie jej działacze PO na wspólnych listach nie chcą?
Jak widać, o towarzystwo w tym marszu wcale nie jest łatwo. Sondaże idącej osobno opozycji wciąż dają szanse na wygraną, wystarczy jednak, że któraś z partii spadnie pod próg, by sytuacja się zmieniła.
Z drugiej strony PiS ostatnio pomału odrabia straty, w kolejnych badaniach notując niewielkie, lecz systematyczne wzrosty. Co więcej, widać dalszy potencjał na to odrabianie strat, na który składają się zarówno pomyślne wybrnięcie z potencjalnie morderczego dla rządu kryzysu węglowego, zwolnienie inflacji przy równoczesnym przegrzaniu obu tych tematów przez opozycję, wreszcie korzystny dla PiS obrót spraw na szczeblu międzynarodowym.
Z różnych przyczyn (choć być może tak naprawdę to jedna i ta sama przyczyna) potężną kompromitację zaliczają uznawane za niesprzyjające PiS zewnętrzne ośrodki władzy – rząd w Berlinie i Parlament Europejski, będące, w pierwszym przypadku nieformalnie, w drugim oficjalnie, kluczowymi punktami odniesienia polskiej opozycji. Podczas gdy środowisko braci Kaczyńskich zawsze ostrzegało przed Moskwą, nasi zachodni sąsiedzi robili interesy i oswajali Rosję przez handel, z jakim skutkiem – widzimy dziś z całą jaskrawością.
Jednak nawet trwająca na Ukrainie wojna nie zmieniła uczuć dużej grupy Niemców (nawet teraz, po prawie roku od agresji na Ukrainę, 40 proc. respondentów wini za rozwój wypadków NATO), jak i sporej części ich elit politycznych. Szefową resortu obrony, skompromitowaną wieloma wpadkami, zastępuje uczestnik klubów „Przyjaciół Rosji”, skompromitowany już na starcie i w kompromitacje te brnący nawet w obliczu patrzących na szczyt w Ramstein międzynarodowej opinii publicznej i obecnych na nim polityków.
„Zagranica” się sypie, a Polska nabiera znaczenia
Niemiecka bezczynność i imposybilizm w sprawie Ukrainy w sposób naturalny wzmacniają znaczenie zdecydowanej i mającej, jak brutalnie pokazał luty 2022 i kolejne miesiące, rację w kwestiach rosyjskich ekipy w Warszawie. Polska, którą politycy opozycji chcieli widzieć na marginesie polityki i dyplomacji światowej, niespodziewanie znalazła się w jej głównym nurcie, lecz już nie jako przedmiot, a podmiot, samodzielny, czasem wręcz kreujący pewne rozwiązania (kwestia uzbrojenia Ukrainy, w tym przede wszystkim dostarczenia jej systemów Patriot) gracz.
„Zagranica”, będąca nadzieją opozycji na przejęcie władzy w Polsce, sypie się również na innym froncie. Parlament Europejski był dotąd miejscem powstawania i przyjmowania krytycznych wobec naszego kraju uchwał. Okazuje się, że najbardziej zatroskani sami potrzebują troski, a tworzący specjalne komisje sami mogą stać się przedmiotem badań podobnych ciał. Fakt umoczenia w skandale korupcyjne z udziałem Kataru i Maroka, lecz prawdopodobnie i Rosji, europosłów, pierwszych do pochylania się nad polską praworządnością, jest dla współpracujących z nimi nieraz bezpośrednio polityków opozycji co najmniej kłopotliwy. Jeśli w śledztwach faktycznie pojawi się wątek rosyjski, będzie to dla naszych obrońców demokracji kłopot, jeśli jednak okaże się, że związki polskich europosłów z aferzystami są bliższe niż polityczne i towarzyskie, może być to już trzęsienie ziemi.
Podsumowując – nowy rok zaczyna się niespodziewanie mocno, co sprawia, że w nadchodzących wyborach absolutnie nic nie jest jeszcze przesądzone. Kształt przyszłych list wyborczych i układanek jest niepewny. Zamiast zyskać efekt jedności opozycja cierpi przez wewnętrzne spory, PiS natomiast jak na razie wychodzi z kryzysów w miarę obronną ręką.