Trwa kampania ocieplania wizerunku Alaksandra Łukaszenki. Dołączył do niej m.in. zbiegły z Polski były sędzia Tomasz Szmydt, który wraz z klakierami białoruskiego dyktatora wziął udział w happeningu pt. „Trzeba!”, w ramach którego tzw. zwykli obywatele w krótkich nagraniach wideo wskazują, że satrapa z Mińska musi wystartować w styczniowych wyborach.
Akcja sama w sobie jest groteskowa, bo wiadomo, że „bezwybory”, jak nazywa je białoruska opozycja, to polityczny kabaret z wynikiem znanym już teraz. To po pierwsze. Po drugie, pod fasadą dobrego gospodarza i krzewiciela pokoju Łukaszenka systematycznie podkręca machinę represji wobec społeczeństwa, które jest zastraszone do tego stopnia, że wątpliwe, by miało siłę na jakikolwiek opór w styczniu. Masowe aresztowania trwają w najlepsze. Zatrzymywane są całe rodziny, przeprowadzane rewizje i kontrole. Najwyraźniej Łukaszenka czerpie ogromną satysfakcję z piętnowania obywateli, skoro nawet w takiej sytuacji, gdy jego służby i wojsko kontrolują wszystko i wszystkich, nie spuszcza nogi z gazu i zaostrza prześladowania.