Rozszerzenie NATO, Ukraina w Unii Europejskiej, międzynarodowa izolacja Rosji – to niemal pewne konsekwencje wojny rozpętanej przez Władimira Putina. Plan Kremla był inny. Szybkie zajęcie Kijowa, obsadzenie marionetkowym rządem stolicy, okupacja i marsz na Zachód przy bierności przerażonych państw NATO, podzielonych interesami z Moskwą. Nic z tego scenariusza się nie ziściło, a rzeczywiste efekty wojny pogrążą Rosję na dziesięciolecia.
Zacznijmy od skutków, które pojawią się już w czerwcu. Kreml żądał nie tylko demilitaryzacji Ukrainy, lecz także zatrzymania rozszerzenia NATO oraz wycofania infrastruktury wojskowej sprzed akcesji państw Europy Środkowo-Wschodniej. Bruksela nie posłuchała gróźb Moskwy. NATO nie tylko wzmocniło swoje siły na Wschodzie, lecz także zapowiedziało dozbrojenie i stałą obecność wojsk amerykańskich na wschodniej flance Sojuszu.
Kolejnym krokiem jest wejście do struktur Paktu Finlandii i być może Szwecji. Finowie mogą zostać pełnoprawnym członkiem Sojuszu Północnoatlantyckiego już w czerwcu, podczas planowanego szczytu w Madrycie. Zwykle w dyskusji o rozszerzeniu NATO na północ mówiło się o nordyckiej dwójce, czyli Szwecji i Finlandii, które wspólnie rozważały ten krok. Byłoby to ważne dla pełnego zabezpieczenia Zatoki Fińskiej oraz wschodniego wybrzeża Morza Bałtyckiego ze względów strategicznych. Szczególnie istotne jest to dla bezpieczeństwa krajów bałtyckich oraz ewentualnej izolacji rosyjskiej enklawy w Kaliningradzie.
Finlandia ogłosiła niedawno rekordowy budżet obronny oraz nowe inwestycje. Do kwestii obronności podchodzi bardzo poważnie od czasu rosyjskiej agresji na Krym w 2014 r. Dzięki intensywnym szkoleniom wojskowym dla obywateli Finowie są w stanie natychmiast, w stanie zagrożenia, powołać milion żołnierzy, z czego 1/4 to armia zawodowa. Dobrze zorganizowana jest także obrona cywilna – większe budynki mają obowiązkowe schrony.
Poparcie społeczne dla akcesji do NATO nigdy nie było tak wysokie i wynosi obecnie 62 proc., z niskim odsetkiem sprzeciwu. Finowie nie boją się Rosji, mając w pamięci bohaterski opór, jaki dali armii Stalina w wojnie zimowej 1939−1940. Utracili jednak część terytorium i przypłacili ją na lata wymuszoną neutralnością. Finowie przejawiają także wysoki poziom solidarności międzynarodowej. Ponad 60 proc. ankietowanych pomogłoby krajom bałtyckim, gdyby któryś z nich został zaatakowany przez Rosję. Dotychczas wstąpienie do NATO było wspólnym celem Finlandii i Szwecji. Oba państwa blisko współpracują militarnie i chciały wspólnie ubiegać się o członkostwo. Szwecja jednak powołuje się na swą neutralność i jej akces nie jest przesądzony. Co jednak warto zaznaczyć, badania szwedzkiej opinii publicznej nigdy nie wskazywały tak wysokiej jak obecnie przychylności Szwedów dla uczestnictwa w Pakcie.
Dla Finlandii to jednak kwestia kluczowa. Ten kraj ma 1300 km granicy lądowej z Rosją. Rozwinięte systemy obrony wydają się skuteczne, a gwarancje Sojuszu są dodatkowym wzmocnieniem. Nie będzie to jednak szybka ścieżka, lecz tradycyjna procedura. Zważywszy na dotychczasową współpracę, nie powinno być to jednak kłopotliwe.
Kolejny krok, który nie jest po myśli Władimira Putina, stanowi integracja Ukrainy z Unią Europejską. Nie wcielenie do Rosji, o czym marzyłby dyktator, lecz zbliżenie do Zachodu. Ponadto nie dotyczy to wyłącznie Ukrainy, ale także innych państw, które starają się o akcesję – z Bałkanów czy Kaukazu.
Prezydent Wołodymyr Zełenski podpisał wniosek o członkostwo jego kraju już 28 lutego, czyli tuż po wybuchu wojny. Miał on początkowo poparcie ze strony krajów Trójmorza, które to po zabiegach dyplomatycznych, głównie strony polskiej, zyskiwało coraz szerszy oddźwięk. Po spotkaniu w Wersalu w połowie marca serca europejskich przywódców zaczęły mięknąć. Przyspieszona akcesja przestała być mrzonką, a stała się celem. Zwykle cała procedura trwa dwa lata, w przypadku Polski było to aż 10 lat, jednak teraz integracja może się ziścić dużo szybciej, zaraz po skończeniu wojny.
Już 16 marca zsynchronizowane zostały sieci elektroenergetyczne Ukrainy i Mołdawii, aby uniezależnić oba państwa od Rosji. Układ stowarzyszeniowy działa już od 2017 r. Ukraina już teraz dostaje potężne wsparcie finansowe. Liberalizacji uległ ruch wizowy. Tak więc wszystko jest na dobrej drodze. Ukraińcom pomaga ambasador UE w Kijowie Matti Maasikas. Padają też konkretne daty. Zgoda Rady Europejskiej może nastąpić już w czerwcu. Z kolei szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen zapowiedziała, że to, co zajmuje lata, KE zrobi w ciągu kilku tygodni. Na akcesję unijną może też liczyć Mołdawia. Może to być efekt uboczny wojny na Ukrainie. Dotychczas postępy utrudniało okupowane przez Rosję Naddniestrze, lecz obecnie Mołdawia i Ukraina są w podobnej sytuacji. Wszystko zależy od tego, jak będzie kształtowała się sytuacja na froncie.
W końcu nie należy zapominać o Kaukazie. Spośród krajów regionu najbliżej UE jest Gruzja. Negocjacje Tbilisi i UE gwałtownie przyspieszyły, aby Gruzję nie spotkał los podobny do ukraińskiego. Zarówno Mołdawia, jak i Gruzja rozważane są jako kolejny cel agresji Putina. Unijny parasol bezpieczeństwa byłby więc bardzo pożądany.
Najbardziej dotkliwą konsekwencją dla Moskwy, oprócz kompletnego fiaska strategicznych celów militarnych, będzie izolacja gospodarcza Rosji oraz jej pełny ostracyzm na wszystkich forach współpracy międzynarodowej. Paradoksalnie to największy koszt „operacji denazyfikacyjnej”, w co wierzy się za Bugiem, czyli wojny, która miała zniszczyć Ukrainę, o czym wie cały wolny świat.
Markę narodową buduje się przez wieki. Już mało komu Rosja będzie kojarzyć się z wysoką kulturą: literaturą, muzyką, filmem czy skarbami Ermitażu. Dzisiaj, dla każdego myślącego Europejczyka, marka Rosji została zdegradowana do poziomu Państwa Islamskiego i Talibanu. Prymitywni żołdacy nagrywający gwałty na dzieciach i kradnący deski klozetowe to cywilizacyjna kompromitacja Moskwy. Trudno sobie wyobrazić, co musiałaby zrobić dziś Rosja i ile lat mogłoby to trwać, aby putinowskie państwo przestało być kojarzone z terrorem, zbombardowanymi miastami i śmiercią niewinnych ludzi. Reputacja dzisiejszego rosyjskiego państwa jest zbieżna z sowieckim komunizmem i niemieckim nazizmem. Jej twarzą jest cierpienie niewinnych, kłamstwo, zbrodnia i grabież.
Według ekspertów Rosję czekają bardzo ciężkie czasy. Putinizm skazuje ją na pełną międzynarodową izolację, która może być jeszcze cięższa niż ta z czasów ZSRS. Jej sojusznikami pozostaną Białoruś, Chiny, Korea Północna, Syria, Wenezuela czy kilka najuboższych państw Afryki. W takim towarzystwie nie da się prosperować. Z pewnością nie będzie się też dało odrobić zapóźnień cywilizacyjnych, zrekompensować intratnych kontraktów na Zachodzie czy pozyskać nowinek technologicznych. Już teraz szacuje się, że sankcje mogą spowodować nawet dwucyfrowy spadek PKB w bieżącym roku. Restrykcje nałożone na przemysł naftowy, ciężki i finansowe z pewnością będą odczuwalne. Rosyjskie aktywa stały się toksyczne, a firmy masowo wynoszą się z Rosji. Rosjanie nie są już mile widziani na światowych salonach, a to ma wielorakie konsekwencje. Oczywiście oligarchowie stracą tylko część majątków, jednak przeciętny Rosjanin stanie się uboższy. Stopy procentowe są na poziomie 20 proc., a kredyty są oprocentowane na ponad 30 proc. W takich warunkach nie da się normalnie funkcjonować. Szczególnie drogie będą towary importowane.
Rosja wpada w sidła Chin. Osłabiona, będzie stanowiła łakomy kąsek dla chińskich inwestorów. Chińczycy nie będą robili niczego za darmo, a udając pomoc, będą coraz bardziej uzależniali Rosję od siebie. To gwóźdź do trumny stworzonej przez Władimira Putina.
Autor jest założycielem i dyrektorem Instytutu Globalizacji (www.globalizacja.org)