Nobel już od dawna jest nagrodą dość kuriozalną, a kolejne werdykty szwedzkiego gremium skutecznie podważają jej sens. Niemniej Nobel dla Polki jest pewnego typu splendorem dla naszego państwa, niezależnie od tego, jak durne poglądy ma Tokarczuk. Szczególnie że (to moja prywatna opinia) pisarką jest niezłą.
Zresztą bez porównania bardziej przebije się fakt narodowości pisarki niż jej polityczne oświadczenia. Na dłuższą więc metę ta nagroda jest korzystna dla Polski i histeria części prawicy w tym względzie wydaje się zupełnie niepotrzebna. Jednocześnie ciekawie było obserwować to, co na naszym podwórku wywołała ta nagroda. Nobel dla Tokarczuk pokazał po raz kolejny, jak nasze „elity” tak naprawdę mają gdzieś kulturę. Że te „elity” to po prostu… zwyczajne chamy. Bo ich ta nagroda interesuje tylko politycznie. Nic więcej.
Gdyby Nobla dostał przeciwnik PiS – a jednocześnie prymitywny grafoman piszący pornografię – Lisy, Żurki, Hartmany i Sadurskie byłyby dokładnie tak samo zachwycone.
Ponieważ jedyną przyczyną wzmożenia w tej kwestii środowisk związanych z PO, „GW” czy TVN-em okazała się ich wiara, że oto słupki sondażowe polecą PiS w dół. Wiara skądinąd wyjątkowo głupia. Pokazująca, jak środowiska te niczego się nie nauczyły i jak nadal nie rozumieją Polski. Są one wciąż tak przekonane o swojej mocy i o mocy swoich autorytetów, że głęboko wierzą, iż polityczne wypowiedzi noblistki będą dla Polaków istotne w momencie głosowania. Jak widać, wciąż uważają, że Polacy to zakompleksione buce, które od razu pójdą za głosem każdego, kogo docenia ten wielki i wspaniały Zachód. Święcie przekonani, że to nie tylko Tokarczuk wygrała, lecz oni wszyscy. I w tym tkwi clou mojego problemu z Noblem dla Tokarczuk. Bo z jednej strony cieszę się, że polska pisarka dostała tę nagrodę. Z drugiej – jestem załamany, bo teraz ta cała zgraja nadętych autorytetów „salonu” będzie się puszyć i tkwić w przekonaniu o swojej wyjątkowości przez następne pięć lat.