„Czy w związku z Fit for 55 nie warto postawić sobie pytania, na które odpowiedzi nie przesądzam: czy za 5, 10 lat będzie się nam opłacać członkostwo w Unii Europejskiej, zanim odpowiedzi na nie zmonopolizuje oligopol opłacanych euroentuzjastów i szurów wszelkiej maści?” – przed tym podwójnym dylematem postawiłem czytelników swojego Twittera w środę. Szybko okazało się, że nie byłem z tymi rozterkami odosobniony.
Bartosz Bartczak w czwartkowej „Gazecie Polskiej Codziennie” również ma dwa pytania do siebie i czytelników: „Działania Brukseli każą sobie zadać dwa pytania. Pierwsze, czy europejscy Zieloni nie spychają nas znowu do PRL. A drugie, czy nie będziemy musieli przygotować się na ucieczkę z kolejnej RWPG”. Nie wiem, czy warto ulegać w pełni pokusie porównaniom z PRL i blokiem komunistycznym. Podobieństw jest owszem, sporo, jednak sytuacja jest w pewnym sensie nowa. A zarazem stara jak świat: grupa urzędniczo-politycznej oligarchii chce wypchnąć wszystkich swoich współobywateli do nieskończonej dzielnicy nędzy, by tym kosztem jak najdłużej uratować własny poziom życia.
Ideologia jest tu sprawą tak naprawdę drugorzędną, poprzednie totalitaryzmy są już skompromitowane, pora więc na ekologię. Na nią łatwiej nabrać masy, zwłaszcza najmłodszych, którym może wydawać się, że ich to szaleństwo nie dotknie. Do tego, jak każdy totalizm i ten opiera się przecież na fundamencie realnych przesłanek i prawdziwych problemów. Marksistowska teoria nie pomogłaby zbudować komunistycznego piekła na ziemi, gdyby niektórzy nie widzieli w nim raju, mającego dać wytchnienie po piekle feudalizmu i wczesnego kapitalizmu (w Rosji wzmocnionego przecież jeszcze tradycyjną pogardą każdego człowieka obdarzonego cząstką władzy do tych poniżej). Faszyzm włoski i niemiecki nazizm nie zagospodarowałyby tak łatwo wielkich ludzkich mas, gdyby te wcześniej nie zostały, pozostając w sile wieku i społecznego potencjału, wypchnięte na margines osłabionych, pogrążających się w chaosie i ubożejących krajów.
Ekologia urzędnicza czy aktywistyczna nie miałaby racji bytu, gdyby nie postępująca degrengolada środowiska i zjawisk pogodowych, które w swej pysze elita chce przypisać wyłącznej odpowiedzialności człowieka (w czym zresztą bliska jest stalinowskiej gigantomanii – wtedy odwracano rzeki, dziś zmiany klimatu). Jednak mało kto zdaje sobie sprawę ze skali szykowanych dla nas wyrzeczeń. Nowy podatek, ukryty za zielonym ładem, każdemu Polakowi dorzuci co najmniej sześćdziesiąt parę tysięcy złotych rocznie. Zastanawiam się, kiedy z Fit for 55 świętować będziemy dzień wolności podatkowej? W połowie kolejnego roku?
Totalitaryzm ma to do siebie, że stara się objąć swymi regulacjami każdą dziedzinę życia i tak samo działać ma za kilka lat ETS (Europejski System Handlu Emisjami). Niektórzy pocieszają się, że to musi w końcu walnąć, ale czy na pewno tak będzie? Starczy tych pytań, niech mądrzejsze głowy biorą się za kalkulatory i liczą, jak mamy to przetrwać i w jakim towarzystwie to przetrwanie będzie dla nas najbardziej opłacalne.