Ostatnie deklaracje Włodzimierza Czarzastego mogą mocno zaskakiwać, gdy prześledzi się losy lewicy od czasu objęcia przez niego sterów po Leszku Millerze. Choć Czarzasty, z pozycji tradycyjnie postkomunistycznej, pozostawał długo ostrym i czasem niewygodnym krytykiem III RP, a w ostatnich latach zaznaczał odrębność i podmiotowość kierowanej przez siebie partii, dziś wydaje się jedynym adresatem, do którego trafiają apele Donalda Tuska o stworzenie jednej listy wyborczej.
Gdyby szukać u lewicy parlamentarnej jakiejkolwiek idei, mogłoby się to wydawać niekonsekwentne. Problem lewicy, a przy okazji całej polskiej polityki, polega jednak na tym, że jej elektorat jest mocno niespójny, jeszcze bardziej niekonsekwentny, a często… zupełnie nielewicowy.
W wyborach parlamentarnych w 2015 r. SLD po raz pierwszy w historii nowego polskiego parlamentaryzmu nie znalazło się w Sejmie. Część prawicy, kierując się myśleniem życzeniowym, pozazdrościła Joannie Szczepkowskiej i ogłosiła tym samym koniec postkomunizmu w Polsce. Było to jednak stwierdzenie na wyrost.
Owszem, postkomuniści A.D. 2015 byli już w dużym stopniu cieniem dawnej, potrafiącej zbliżać się do 50 proc. w sondażach i samodzielnej większości w wyborach potęgi. W 2007 i 2011 r. SLD stracił część swoich dawnych patronów, którzy w Platformie Obywatelskiej zobaczyli skuteczniejszych reprezentantów swoich interesów. Z kolei elektorat socjalny, rozczarowany transformacją, przez pierwsze lata III RP kokietowany przez kolejne formacje będące personalnymi kontynuacjami PZPR, zyskał mocną alternatywę w postaci PiS (wcześniej jeszcze – Samoobrony), a odwracanie się tej grupy wyborców od lewicy potęgował jej zwrot liberalny.
To przecież SLD w pewnym momencie uznawany był za najbardziej sprzyjające przedsiębiorcom ugrupowanie. Laurki takie wystawiał tej partii choćby Marek Goliszewski, nazywający Leszka Millera prawdziwym liberałem. Dodajmy, że w czasach Grzegorza Napieralskiego (dziś w Koalicji Obywatelskiej) pojawił się nawet pomysł, by Goliszewski, wówczas szef Business Centre Club, wystartował do Sejmu z list tej partii. Oczywiście dziwi to trochę mniej, gdy przypomnieć sobie działalność tego ekonomisty i dziennikarza przed 1990 r., lecz mimo wszystko, w sferze ideowej, wszystko zostało tu na pewien czas postawione na głowie, a elektoratowi ta pozycja niezbyt odpowiadała. Czy dziś czeka nas powtórka z historii?
Nim odpowiemy na to pytanie, popatrzmy, co działo się trochę później. W 2015 r. w wyborach parlamentarnych lewica zwyczajnie przestrzeliła, startując jako koalicja i podwyższając sobie tym samym do ośmiu procent próg wyborczy, którego nie przekroczyła. Również dlatego, że pojawiła się konkurencja po lewej stronie. Kierowane przez Adriana Zandberga Razem do Sejmu nie weszło, lecz w polityce zostało. Tyle że i stara lewica przetrwała, pozostając w mediach (gdzie często zapraszano jej przedstawicieli w roli opozycji, gdy politycy PO wybierali obrażanie się na dziennikarzy), a następnie, we wspólnym bloku wyborczym z resztą opozycji, ratując miejsca w Parlamencie Europejskim.
Wspólna lista opozycji nie przyniosła jej zwycięstwa, za co niektórzy winią Roberta Biedronia, którego Wiosna odegrać mogła rolę podobną do tej Razem w 2015 r., lecz reanimowała politycznie najbardziej betonową gwardię dawnej komuny. Co jednak znaczące, części tej grupy bliżej dziś do Platformy niż Lewicy, w czym zapewne udział mają osobiste animozje, takie jak konflikt Millera z Czarzastym. Niezależnie od tych niuansów był to sygnał, że lewica postkomunistyczna z polityki nie znika.
Czy Czarzasty po prostu poczuł się silny, czy wyciągnął wnioski z wolty towarzyszy, nie wiem, jest jednak faktem, że przed wyborami do parlamentu w 2019 r. to on przejął inicjatywę i gdy po stronie Platformy trwały jeszcze rozważania, czy powtarzać eksperyment ze wspólną listą opozycji, po lewej stronie ogłoszono wspólny start SLD, Razem i Wiosny z perspektywą na zjednoczenie dwóch z trzech partii.
Jednak gdy doszło do porozumienia Wiosny z SLD, część działaczy podniosła bunt wobec Czarzastego. Oficjalnie chodziło o jego mało demokratyczne metody sprawowania władzy, w praktyce jednak wskazywano, że jego przeciwnicy to zwolennicy bliższej współpracy z Platformą. Tymczasem Włodzimierz Czarzasty wraz z Anną Marią Żukowską reprezentowali skrzydło antyliberalne, w wielu sprawach bliższe pryncypialnej w tych sprawach partii Razem niż Millerowskiemu SLD. Ta linia kosztowała Czarzastego kilka wewnętrznych sporów, a później utratę kilkorga działaczy, którzy, o ironio losu, dokonali czegoś w rodzaju liberalnego wrogiego przejęcia szyldu Polskiej Partii Socjalistycznej.
Współpraca z PO nie układała się natomiast zbyt dobrze, wystarczy przypomnieć sobie z jednej strony wściekłość na Lewicę po poparciu przez nią KPO czy z drugiej pretensje po niewsparciu przez PO Piotra Ikonowicza jako kandydata na RPO. A jednak od pewnego czasu Włodzimierz Czarzasty znacząco zmienił ton, co tłumaczy nawiązaniem dobrych relacji towarzyskich z Tuskiem. Czy to trochę nie za mało, by uzasadnić tak gwałtowny zwrot?
Na pewno tak, patrząc z punktu widzenia grupy faktycznie lewicowych, prospołecznych polityków, jakich znajdziemy w Razem czy części starego SLD. Tym bardziej gdy popatrzymy na to oczami grupy młodych, antybalcerowiczowskich i nielubiących Tuska radykałów, którzy zaznaczają swoją obecność w sieci. Jednak czy ta grupa ma przełożenie na całość wyników Lewicy?
Te są ostatnio dobre, może więc warto iść dalej własną drogą? Są jednak i inne badania, według których elektorat Lewicy jest w większości… skrajnie liberalny i patrzy na kwestie świadczeń społecznych radykalniej od wyborców Konfederacji. Lewicowy „Przegląd” zauważał już kilka lat temu, że nastroje antypisowskie lewicowych wyborców przekładają się na odejście od tych postulatów, które klasycznej lewicy są bliskie. I które w Sejmie skutkują tym, że w sprawach społecznych czy przy nowych rozwiązaniach podatkowych to Lewica najczęściej głosuje wspólnie z Prawem i Sprawiedliwością.
Znaczące, że działacz PO, który niedawno na spotkaniu z Tuskiem zgłaszał postulat likwidacji 500+ i dodatkowych emerytur, ma za sobą karierę w SLD. Widać z tego, że istnieje podział zarówno wśród polityków, jak i wyborców, a młodzi lewicowcy (którzy nie obrażą się za „lewaków”) pomimo posiadania politycznej reprezentacji w postaci Razem nie mają siły przebicia na lewicy, traktowanej jako cały obóz polityczny. Dlatego też liberalna wolta kolejnego już lidera nie odstraszy większości wyborców, choć spowodować może odpływ grupy młodej i najbardziej kreatywnej.
Byłoby pewną ironią losu, gdyby odwołujący się często do postkomunistycznego dziedzictwa Czarzasty okazał się grabarzem postkomunizmu. Roztopienie się lewicy liberalnej w Koalicji Obywatelskiej, gotowej przejąć jej postulaty obyczajowe, wydaje się w przypadku wspólnej listy nieuchronne. Proces ten przyspieszyłoby w tej sytuacji pożegnanie z Razem i, zapewne, kilkoma eseldowcami starej daty, reprezentującymi wyniesiony z dawnej PRL specyficzny konserwatyzm, którzy zostaliby za burtą. Pytanie jednak, czy tym samym znów nie zabraknie tych kilku procent głosów, by myśleć o demokratycznym przejęciu władzy…