Wygląda na to, że sprawa kopalni Turów to element procesu odbierania Polsce suwerenności energetycznej. Jej zamknięcie oznacza wygaszenie elektrowni, która odpowiada za 7 proc. zapotrzebowania Polski na energię – nie da się więc jej wyłączyć bez katastrofy dla znacznej części kraju.
Nie chodzi tylko o miejsca pracy, ale też funkcjonowanie innych przedsiębiorstw, firm, gospodarstw domowych. Widać też jasno, że żądanie zamknięcia Turowa i nakazujące to orzeczenie TSUE, gdy obok działają kopalnie czeskie i niemieckie, jest niezwykle korzystne dla tych ostatnich. Jeśli Polska chciałaby zastosować się do orzeczenia i zarazem nie zamykać elektrowni, musi natychmiast zakontraktować węgiel gdzieś indziej. A węgla brunatnego nie transportuje się na duże odległości – jest jednak bliziutko Turowa, w niemieckich kopalniach. Uzależnienie od dostaw gazu z Rosji, węgla z Niemiec – czyż to nie idealne narzędzie sprawowania władzy w niemiecko-rosyjskim kondominium? Rząd nie zamknie Turowa, a od dostaw z Rosji będziemy zupełnie niezależni, gdy za rok skończymy Baltic Pipe. Na próby obalenia rządu Zjednoczonej Prawicy należy więc patrzeć i w kontekście energetyki, i w kontekście jak najbardziej politycznym.