Dla wielkomiejskich elit był to czynnik obciążający, a ich pogardliwa postawa jeszcze zjawisko to potęgowała – PiS w dużym stopniu wygrywał wszystkie ostatnie wybory głosami wsi. Od tych głosów zależą również szanse na kolejną kadencję, po drodze wydarzyło się jednak kilka rzeczy, które sprawiają, że łatwo nie będzie. „Piątka dla zwierząt” wbiła pierwszy klin między rządzących a ich wierny elektorat. Dziś wieś zmaga się z kryzysem spowodowanym przez masowy import zboża z Ukrainy. Jego rozwiązanie może być dla Prawa i Sprawiedliwości swoistym „być albo nie być” na polskiej wsi.
Prawo i Sprawiedliwość przez wiele lat cieszyło się opinią partii, która lepiej od liberałów i lewicy rozumie polską wieś i szerzej – prowincję. PiS odwoływał się w swoich założeniach do zrównoważonego rozwoju Polski z uwzględnieniem faktu, że istniały całe regiony i obszary lekceważone przez większość rządów i pomijane w dzieleniu owoców transformacji.
Po 2005 r. na wieś zaczęły trafiać środki unijne, równocześnie jednak przyspieszyły drenaż populacji masowa migracja do miast i wyjazdy zarobkowe do państw UE. Zjawisko „zwijania prowincji” przyspieszyło podczas rządów PO, opartych na polaryzacyjno-dyfuzyjnym modelu rozwoju, premiującym duże ośrodki.
To lekceważenie wywoływało sprzężenie zwrotne w wyborach. Polityczne środowiska wygrywające bardzo często w miastach nie szukały i nie znajdowały poparcia na wsi i prowincji, czasem, zwłaszcza po 2015 r., przypominając sobie o nich dopiero po wyborach. Często tylko po to, by się na ignorowany wcześniej elektorat obrazić.
Przypomnijmy sobie, że w 2019 r. wśród aktywnych w internecie sympatyków Platformy popularny był np. pomysł bojkotu polskiej żywności, a także rezygnacji z Podlasia czy Podkarpacia jako kierunków turystycznych. I głosy te docierały również do obecnych w sieci rolników skuteczniej niż zapowiadający objazd gminnych targowisk politycy.
Po 1989 r. zwykło się długo uważać, że polityczną reprezentacją wsi jest Polskie Stronnictwo Ludowe. PSL na wsi zdobywał większość własnych głosów, jednak coraz rzadziej była to równocześnie większość głosów wsi. W 2009 r. „Przegląd Geograficzny” opublikował raport „Zachowania wyborcze polskiej wsi” autorstwa Jerzego Bańskiego, Mariusza Kowalskiego i Marcina Mazura. Z opracowania wynika, że ludowcy na wsi zdobyli najwięcej głosów w wyborach w 1993 r., czyli wtedy, gdy tworzyli później koalicję z SLD. Jednak osiem lat później, gdy doszło do powtórki zmiany preferencji Polaków i utraty władzy przez rozbitą prawicę spod znaku AWS, mapa polski stała się zielono-czerwona: PSL wygrało w niektórych powiatach, jednak część straciło na rzecz SLD.
Co więcej, choć w 2001 i 2005 r. Polskie Stronnictwo Ludowe nie ma już monopolu, frakcję, liczoną przez raport jako ludowcy, zasilała przecież również rosnąca w siłę Samoobrona. Ostatnie wybory, uwzględnione przez raport trójki naukowców, to te z 2007 r. To koniec pewnej epoki. Inaczej niż wcześniej, choć PSL tworzy wówczas koalicję rządzącą, wcale nie jest to poprzedzone zwycięstwem tej partii na wsi. Tę częściej bierze, jedyny raz w swojej historii, nawet Platforma, w wielu gminach poparcie dla poszczególnych sił rozkłada się po równo, a w skali całego kraju najwięcej głosów wsi po raz pierwszy uzyskuje PiS. Ten stan rzeczy będzie się utrzymywał aż do teraz.
W 2007 r. PiS, przegrywając w skali kraju, na wsi uzyskał poparcie prawie 40 proc. głosujących, a więc porównywalne z tym, jakie w skali kraju zdobyła triumfująca wówczas Platforma. „Umocnienie konfliktu na osi elitaryści–prawica wpłynęło również na obraz mapy politycznej obszarów wiejskich – czytamy w raporcie Bańskiego, Kowalskiego i Mazura. – Radykalizacja PiS spowodowała przejęcie przez opcję prawicową wyborców ludowych w centralnej i wschodniej części kraju. Ta sama radykalizacja spowodowała przejęcie przez opcję elitarną (PO) części umiarkowanych wyborców prawicy. Na obszarach wiejskich Polski środkowej i wschodniej swą dominującą pozycję umocniła opcja prawicowa, w pozostałej części kraju opcja elitarystyczna”.
Zjawisko, opisane przez naukowców w 2009 r., w kolejnych latach narastało, napędzane przez politykę rządów Platformy; ludowcy musieli firmować najbardziej niepopularne lub ryzykowne działania rządu (reforma emerytalna, kontrakt gazowy). Rok 2015 przyniósł PiS już 52,3 proc. głosów polskich rolników (niecałe 19 proc. dla PSL), a cztery lata później padł rekord – ponad 67 proc. rolniczych głosów przypadło partii Jarosława Kaczyńskiego.
Kwestia zboża przez polityczną konkurencję została potraktowana jako potencjalny punkt zwrotny w kampanii. W „Gazecie Polskiej” z zeszłego tygodnia znajdą Państwo duży tekst o próbach zdyskontowania niezadowolenia rolników przez rozmaitych działaczy, często podejrzanego pochodzenia politycznego, nieraz też dających się poznać ze sprzyjania rosyjskim narracjom.
Zjawisko jest widoczne choćby podczas rozmaitych protestów, lecz nie daje na razie upragnionego politycznego kapitału. Poparcie dla najbardziej krzykliwej i dość mocno lansowanej przez opozycyjne media Agrounii w sondażach waha się od 0 do 0,5 proc. Egzotyczny sojusz z Porozumieniem, wcześniej najbardziej liberalną częścią Zjednoczonej Prawicy, nie przydaje ugrupowaniu wiarygodności. Cieniem na niej kładą się też liczne prorosyjskie działania Michała Kołodziejczaka.
Interesująca jest reakcja mediów: gdy PiS podjął działania, których domagała się część opozycji, został poddany krytyce; padły nawet oskarżenia o zdradę Ukrainy i wbicie jej noża w plecy, a co bardziej rozpędzeni opozycyjni internauci posunęli się do oskarżania polskiego rządu o spowodowanie głodu w Afryce. Charakterystyczne było zachowanie dziennikarzy na wspólnej polsko-ukraińskiej konferencji prasowej. Gdy nasi sąsiedzi doszli do porozumienia z polskim rządem, dziennikarze dwoili się i troili, by swoimi pytaniami skłócić obie strony.
Jak widać, atak poszedł tu w dwóch groźnych dla PiS kierunkach: miasto ma potępić PiS za „zdradę Ukrainy”, wieś – za zbyt późną reakcję na problem zbożowy.
Niezależnie od późnej reakcji (tu polityczne punkty zgarnia PSL) jest jednak faktem, że PiS pokazał, iż w imię obrony realnych interesów swoich wyborców potrafi podjąć działania ryzykowne, wymagające wejścia w potencjalny spór z kluczowymi partnerami za granicą. Co więcej, reakcja Ukrainy i zapowiadane działania Komisji Europejskiej pokazują, że może się to okazać skuteczne. Pierwsze sondaże wskazują, że w rozwiązanie problemu bardziej wierzą mieszkańcy miasta (grupa szersza niż elektorat PiS) niż wsi (grupa mniejsza niż elektorat). Jeżeli jednak praktyka kolejnych tygodni pokaże, że po kwestii węgla udało się rządowi rozwiązać kolejny palący problem, poparcie wsi może do PiS wrócić. Partyjne preferencje w ostatnich sondażach pokazują bowiem, że na razie jest ono raczej zawieszone i zostawione bez przydziału niż przekazane komukolwiek innemu.
Co więcej, opozycja krytykująca korzystne dla wsi rozwiązania sama broni się niejako przed przejęciem tego poparcia. Wyjątkiem pozostaje tu PSL, który skupia się na krytyce czasu i tempa, a nie sposobu reakcji, co może pozwolić zdobyć tej partii kilka punktów wśród rolników. Czy jednak na trwałe? Perspektywa koalicji ludowców z niepopularną na wsi PO będzie sprzyjać raczej PiS niż im samym.