14 kwietnia na Twitterze Tomasz Lis zamieścił charakterystyczną dla swojego środowiska „analizę” polskiego elektoratu. Według dawnej gwiazdy dziennikarstwa o wyborczej wygranej PiS, a więc i o przyszłości państwa, decyduje grupa osób, która ma wykształcenie podstawowe lub niepełne podstawowe, nie pracuje i nie czyta. Wpis spotkał się oczywiście z dość żywą reakcją, pokazując przy tym, że ten skompromitowany po wielokroć przekaz ma się dobrze.
Istnieją jednak rzeczywiście konkretne grupy wyborców, na których poparcie rządzący liczą w sposób szczególny, jak osoby starsze czy mieszkańcy mniejszych miejscowości. Nastawienie młodych wyborców to jeszcze inna sprawa, którą niepokoić mogą się prawie wszyscy, trudno bowiem, choć wielu próbowało, realnie ugrać cokolwiek w tej grupie.
Emocjonalne, choć uzasadnione przecież reakcje na twórczość internetową Lisa zostawmy na boku. W pełni merytorycznie byłego naczelnego „Newsweeka” i niedoszłego kandydata na prezydenta kontruje Łukasz Pawłowski, prezes Ogólnopolskiej Grupy Badawczej. „Jak? Powiedzcie mi, jak można twierdzić, że Tomasz Lis cokolwiek wie o polityce? W każdych wyborach udział osób z wykształceniem podstawowym to jest około 5 proc.” – pisze na Twitterze Pawłowski, uzupełniając, że w tej grupie zawsze występuje najniższa frekwencja. „W wyborach do Sejmu w 2019 r. tylko 7 proc. wyborców PiS byli to wyborcy z wykształceniem podstawowym, a 67 proc. osoby z wykształceniem średnim i wyższym” – dodaje w kolejnym wpisie.
Owszem, wśród wyborców z wykształceniem podstawowym PiS osiąga bardzo dobre wyniki, lecz nie one decydują o ogólnym rozstrzygnięciu wyborczym. Trudno też uznać, by to do tej konkretnie grupy kierowana była wyjątkowa pomoc społeczna, chyba że za takową uznać wszelkie transfery dla grup słabiej sytuowanych w rodzaju podwyższania płacy minimalnej czy dostępne powszechnie, lecz silniej wpływające na budżety uboższych świadczenia w rodzaju 500+ czy dodatkowych emerytur.
Spójrzmy więc na dwie skrajne grupy wyborców – najstarszych i najmłodszych głosujących. W pierwszej z tych grup PiS tradycyjnie notuje najwyższe, w drugiej natomiast niskie poparcie, choć wyjątkiem były tu wybory w roku 2015, gdy i wśród młodszych najpierw Andrzej Duda, a później Prawo i Sprawiedliwość wypadły wystarczająco dobrze, by wygrać wybory. W 2019 r. młodsi wyborcy swoje sympatie podzielili niemal po równo między główne siły polityczne, przy czym pamiętajmy, że nie było wówczas w ofercie Polski 2050, której zdarzało się później całkiem nieźle radzić sobie w tej grupie ankietowanych.
Jednak ten brak poparcia młodszych dla Zjednoczonej Prawicy dla wielu musiał być nieprzyjemnym zaskoczeniem. Wbrew bowiem opozycyjnym, jak widać całkiem skutecznym, przekazom, PiS nie było przecież partią niemającą młodym niczego do zaoferowania. Głosujący w 2019 r. po raz pierwszy korzystali już przecież z programu 500+, który, jak wiemy, całkiem realnie wpłynął na poziom życia beneficjentów. Wbrew bowiem ocierającym się o dyskryminację publikacjom medialnym i komentarzom środki z tego świadczenia nie były wydawane na alkohol dla rodziców, a na wyjazdy wakacyjne, dla wielu wcześniej niedostępne, a przede wszystkim na korepetycje i zajęcia dodatkowe dla dzieci z rodzin, które wcześniej nie mogły sobie na to pozwolić.
O ile więc program nie wpłynął zbytnio, przynajmniej na razie, na demografię, na pewno pomógł w wyrównywaniu życiowych szans i dostępu do tak oczywistych, zdawałoby się, dóbr jak edukacja i wypoczynek. Być może więc, choć to oczywiście temat poboczny, finalnie wpłynie również na decyzję o dzieciach, choć nie w pierwszym, a drugim pokoleniu beneficjentów – ta decyzja odkładana jest w czasie na późniejsze lata i dzieje się tak praktycznie na całym świecie.
Jednak najbardziej znany program społeczny Zjednoczonej Prawicy nie wyczerpuje przecież korzyści, jakie młodsi obywatele odczuli za jej rządów. Poza wspomnianą już podwyżką płacy minimalnej mamy przecież jeszcze zwolnienie z podatków dla osób poniżej 26. roku życia. Dziwnym trafem praktycznie niezauważone i niedocenione przez tych samych aktywnych w dyskusjach politycznych młodych wyborców, którzy najchętniej łapią się na turboliberalne fantazje o niskich podatkach lub całkowitym ich braku i narzekają najgłośniej na okradające ich państwo.
Skąd ten błąd w komunikacji, to już pytanie do rządzących, ze swojej strony przypominam tylko, że przed wyborami w 2019 r. udało się stworzyć całkiem wiarygodny, podsumowujący te osiągnięcia spot, tyle tylko, że nadawany głównie w klasycznych mediach (radio i telewizja) nie trafiał tam, gdzie trafiać powinien.
Dziś politycy PiS próbują, z różnym skutkiem, sił na TikToku i być może jest to ostatnia szansa, by uświadomili sobie, jak wielkie braki, wręcz czarne dziury komunikacyjne, powstały w tym segmencie w ciągu ostatnich siedmiu lat. I właśnie tu dochodzi jeszcze jeden, chyba nierozwiązywalny w pełni problem. Na rynek wchodzą dziś wyborcy, urodzeni w latach 2002–2005. Dla nich Prawo i Sprawiedliwość jest jedyną znaną im partią władzy, a innych rządów zwyczajnie nie pamiętają. Wytłumaczenie im, dlaczego bardziej opłaca im się kontynuacja, a nie zmiana, do jakiej w sposób naturalny młodsi z zasady zdają się dążyć, będzie bardzo trudne.
Trudne, lecz czy w ogóle potrzebne? Jak wspomniałem, wśród tej grupy wyborców pojawia się niepokojąca dla wszystkich partii tendencja do ignorowania procesu wyborczego jako takiego. Frekwencja wśród młodych od lat jest najniższa, a według niedawnej publikacji Oko.press w kolejnych wyborach mobilizacja wśród najstarszych będzie znów dużo wyższa niż w młodszych rocznikach.
Równocześnie to starsi stanowią bazę elektoratu Prawa i Sprawiedliwości. Nieżyczliwi wytłumaczą to sobie trzynastą i czternastą emeryturą, życzliwi większym doświadczeniem życiowym i przywiązaniem do tradycyjnych wartości, a rację będą mieli pewnie wszyscy po trochu, nie ma tu zresztą sprzeczności. W tej grupie poparcie dla PiS wydaje się niezagrożone.
Czy jednak choćby poprzez kontrast opozycja liczyć może na poparcie młodych? Dotąd wydawało się to oczywiste, a opublikowanego niedawno przez Wp.pl sondażu, w którym niespodziewanie PiS wygrywa również wśród młodych, nie należy przeceniać, na razie pojawiło się tylko jedno takie badanie. Jednak Platforma nie jest wcale alternatywą, za twarz oficjalną mając Donalda Tuska, wiecznie młodego tylko w oczach swych fanów, za nieoficjalną zaś rzucającą na prawo i lewo bluzgami „Babcię Kasię”.
Być może dlatego wśród młodych większe szanse ma Konfederacja, czemu poświęciłem teksty z zeszłego tygodnia. Dodać trzeba, że i pomysły na politykę mieszkaniową PiS wygrywają z tymi, zgłaszanymi przez opozycję, choćby dlatego, że ich realizacja może zaczynać się tu i teraz, jak dopłata do kredytów hipotecznych. Wojciech Karpieszuk w „Gazecie Wyborczej” sygnalizuje, że ten program może przełożyć się na wyniki wyborcze rządzących jako odpowiedź na realne problemy ludzi, a na poparcie tej tezy przywołuje opinie zarówno cytowanej przez siebie młodej beneficjentki („Nie znoszę PiS, uważam, że to najgorsze rządy po 1989 r. I dołuje mnie to, że ten program, odpalony na kilka miesięcy przed wyborami, poprawi im notowania. Oby nie przesądził o wyniku wyborów”), jak i socjologa Mikołaja Lewickiego („Polskie społeczeństwo jest mocno oparte na rywalizacji, indywidualizmie, przekonaniu, że jesteś kowalem własnego losu, sternikiem okrętu. I tu wchodzi PiS z obietnicą: pomożemy ci zrealizować twój indywidualny plan”).
A więc nawet tu jest jeszcze szansa. Co więcej, tym razem, inaczej niż w przypadku „piątki dla zwierząt”, o głosy młodych można tu postarać się, nie ryzykując wsparcia tradycyjnego elektoratu. Przed PiS tymczasem być może decydująca bitwa o poparcie wsi, której poświęcę w dużej części dalszy ciąg tego tekstu.