Czasem ciężko być lemingiem. Pomyślcie Państwo, co te biedaki musiały poczuć, gdy jednego dnia Antoni Macierewicz został marszałkiem seniorem Sejmu, a zbawca Tusk uznał, że zrezygnuje z wyścigu prezydenckiego. Jeden z najgorszych koszmarów III RP. Nic dziwnego, że pogrążeni w głębokim szoku reprezentanci totalnej opozycji zaczęli prześcigać się w głupich komentarzach.
Na przykład Kluzik-Rostkowska zapytana przez dziennikarzy, czy poda Macierewiczowi rękę przy okazji ślubowania, odpowiedziała: „Na szczęście nie trzeba podawać ręki przy ślubowaniu. To trochę ułatwia sprawę”. Faktycznie Antoni Macierewicz ma szczęście. On naprawdę na nich działa jak woda święcona na diabła. Boją się podejść, podać rękę, wejść w jakąkolwiek relację. Można wręcz powiedzieć, że Macierewicz często działa jak papierek lakmusowy – trzeba wrzucić podczas dyskusji jego nazwisko, sprawdzić reakcję i już wiemy, z kim mamy do czynienia. A poza tym – serio – kto by chciał podawać rękę osobie tak skompromitowanej jak Kluzik-Rostkowska? Której największym osiągnięciem jest zdrada swoich ideałów, stanięcie po stronie tych, którzy pluli na grób Lecha Kaczyńskiego – człowieka, dzięki któremu weszła do polityki. Właściwie to Macierewicz nie powinien podawać nigdy ręki komuś takiemu, komuś, kto jest zaprzeczeniem drogi marszałka seniora. Bo i czas chyba przywrócić właściwe miary. Jak na razie to wciąż tamta strona udaje arbitrów elegancji, rozdziela moralne racje, pozwala sobie decydować, co wypada, a co nie. Wchodzić w, jakże znane z łamów „Gazety Wyborczej”, tony moralnego oburzenia. Jakby już zupełnie zapomnieli, że my przecież dobrze wiemy, kim oni są. Bandą amoralnych konformistów, gotowych na każde świństwo, byle utrzymać się przy władzy. I naprawdę nic sobie nie robić z ich nędznych uzurpacji do określania tego, co jest właściwe, a co nie. To my powinniśmy zacząć ich traktować tak, jak na to zasłużyli.