Mam gorzką satysfakcję, bo byłem pewny, że po wyborach władza i tzw. polski biznes zrobią nas metodą Leszka Balcerowicza. Pomijając niewielkie wyjątki, to najwięksi polscy przedsiębiorcy uwłaszczyli się na polskim majątku.
Kupić za bezcen, a później zarobić miliardy w aurze genialnych strategów – na takiej zasadzie w kraju alkoholików pozbyliśmy się polmosów. Jako państwo rolnicze nie mamy przetwórstwa. A nawet sprzedaliśmy światłowody i infrastrukturę wodno-kanalizacyjną. Ktoś może powiedzieć – homo sovieticus nic nie rozumiał, więc go omamili w latach 90. Tymczasem po 35 latach wolnego rynku i szkoleń z przedsiębiorczości, wykształceniu tysięcy ekonomistów przychodzi ekipa Donalda Tuska i mówi: „Mamy problem z bankami, bo przynoszą dochody”, „Musimy zlikwidować Lasy Państwowe, bo to moloch”, „Zlikwidujmy też PKP Cargo, bo transport to przeżytek”. Rząd zachowuje się jak karczmarz Monsieur Thénardier, który w musicalu „Nędznicy” śpiewał: „Bagaż to garb / Ciężki, że hej. / Wezmę sakiewkę, / Będzie ci lżej”. Władza o mentalności drobnego cwaniaczka będzie kombinowała. A Polacy są jak pijacy w knajpie i zdają się śpiewać do premiera z uciechą: „Wino leje nam / Z wodą pół na pół. / Więcej nie potrzeba, / Aby wpaść pod stół”.