Papież Franciszek, który często zachwala dialog w posoborowym Kościele i partnerską rozmowę ze światem, właśnie przemówił do wiernych nie językiem publicystycznego rabanu, ale surową mową przedsoborowych pontifeksów. Stało się tak przy okazji ogłoszenia motu proprio „Traditionis custodes” („Strażnicy tradycji”), które poważnie ogranicza możliwość sprawowania przez kapłanów mszy trydenckiej (łacińskiej). W liście papieskim o charakterze dekretu, powstałym z inicjatywy własnej papieża, Franciszek odwołuje decyzje swojego poprzednika dotyczące tej kwestii.
W 2007 r. Benedykt XVI w motu proprio „Summorum pontificum” („Najwyżsi kapłani”) uregulował status prawny nadzwyczajnej formy rytu rzymskiego, otwierając posoborowy Kościół na mszę łacińską. I pozwolił – ta metafora nie będzie idealna – lepiej zadomowić się we własnym domu katolickim tradycjonalistom. Szczególnie tym z nich, którzy zachowywali łączność z Rzymem, ale nierzadko traktowani byli jako „gorsi katolicy” i „podejrzani współwyznawcy” w przeróżnych kręgach własnej wspólnoty.
Działo się tak również w Kościele w Polsce, którego wysoka hierarchia, kler diecezjalny i instytucje zakonne nieufnie przyglądały się tym, którzy zachowali dystans wobec posoborowych przemian, argumentując, że choćby w sprawach liturgii idą one zdecydowanie dalej, niż przewidywał sobór watykański II.
– Celem wprowadzenia „Summorum pontificum” było pojednanie Kościoła samego z sobą, tak by najświętsze katolickie misteria – czyli dawna msza – istniejące i rozwijające się od początku Kościoła, nie były rzeczywistością wyklętą, jak stało się po soborze watykańskim II
– mówi „Codziennej” publicysta „Do Rzeczy” Tomasz Rowiński.
– Benedykt chciał odłączyć sprawę mszy od problemów lefebrystów, którzy sobie mszę do pewnego stopnia zawłaszczyli. Papież senior powiedział wtedy, że uczestnictwo w legalnym i prawowiernym rycie mszy łacińskiej jest powszechnym prawem Kościoła dostępnym dla każdego wiernego. I to zadziałało. Francuscy biskupi zauważyli w ostatnich dniach, że nawet u nich, gdzie lefebryści byli i są silni, współcześni uczestnicy starej liturgii w większości nigdy nie mieli z nimi żadnych związków
– tłumaczy Rowiński.
W nowym dokumencie Franciszek sugeruje, że jego poprzednik uwolnił dawną liturgię ze względu na chęć pojednania się z Bractwem Kapłańskim Piusa X, czyli tzw. lefebrystami.
– Tylko że to nieprawda, co wie każdy, kto czytał „Summorum pontificum” i dołączony do niego list. Papież swoje intencje potwierdził potem w książce „Ostatnie rozmowy”. „Traditionis custodes” jest niestety uzasadniona całym szeregiem tego typu nieprawdziwych tez i informacji. Wygląda na dokument, który ignoruje 50 lat dyskusji i cofa nas do lat 70. XX w.
– mówi ze smutkiem katolicki publicysta.
O swoim doświadczeniu mszy trydenckiej mówi „Codziennej” Paweł Milcarek, redaktor naczelny „Christianitas”: – Po raz pierwszy byłem na starej mszy jako student w 1986 r. w Londynie – chciałem zbliżyć się do tego, co było normą jeszcze niedawno, przez długie stulecia.
I dodaje: – Naprawdę przygoda odkrywania tej liturgii – przeżywana już razem z żoną – mogła się rozwinąć dopiero od połowy lat 90., gdy krok po kroku uzyskiwaliśmy wraz z grupą innych możliwość bywania na mszy trydenckiej w Warszawie.
Dla szefa „Christianitas” ostatnie ćwierć wieku to doświadczenie religijne i rodzinne: – Wszystkie nasze dzieje rodzinne są jakoś związane z tą drogą duchową, drogą tradycji łacińskiej Kościoła katolickiego.
Czym jest tzw. stara msza dla części katolików, także w Polsce? „To doświadczenie modlenia się i wierzenia z Kościołem wszystkich wieków, forma »świętych obcowania«”. Na tym nie koniec: „To również fundament nonkonformizmu względem prób narzucenia chrześcijaństwu adaptacji do dyktatu światowości. Nauczyłem się wchodzić w modlitwę, której reguła nie jest dyktowana przez jakąś komisję próbującą zaplanować idealną liturgię naszego czasu, lecz przychodzi z długiego trwania w Kościele”. Taka postawa okazała się problematyczna. Milcarek wyjaśnia: – Podobnie jak inni tradycjonaliści z mojego pokolenia naraziłem się dość szybko na spór i niezrozumienie ze strony części wpływowych ludzi Kościoła, co na trwałe określiło moją pozycję jako osoby trochę podejrzanej lub jakby „niepewnej”. Żyję z tym od lat, dziękując Bogu za dary, a starając się nie zatrzymywać przy rzeczach budzących smutek.
„Antyłacińskie” Motu proprio Franciszka wywołało znaczne iskrzenie w Kościele na całym świecie. Tomasz Rowiński mówi, jak niemal z dnia na dzień pogorszyła się sytuacja kilku milionów ludzi, którzy na całym świecie korzystali regularnie lub sporadycznie ze starszej formy rytu rzymskiego: – To, co jest zauważalne, to smutek, poczucie swoistego wykluczenia, dezorientacja spowodowana tym, że przecież 14 lat temu Kościół powiedział nam, że dawna liturgia to droga duchowa pewna, bezpieczna i godna szacunku. Teraz zaś to całe doświadczenie postawione jest w stan likwidacji. Nie pomagają też oskarżycielskie komentarze, które samych tradycjonalistów obwiniają za sytuację. Czy wśród uczestników mszy w rycie zreformowanym nie ma ludzi, którzy kwestionują nauczanie Kościoła? Według amerykańskich badań jest ich znacznie więcej, jednak nie spotykają ich kary wiążące się z atakami na najbliższe im duchowe tradycje. Rozgoryczenie i zgorszenie decyzją papieża wydaje się znaczne w tym momencie.
Zarówno dla części katolików, jak i dla osób niereligijnych problem mszy łacińskiej jest zupełnie wydumany. I daleko mu do problemów, które rozdzierają dziś Kościół. Ale dla tych, dla których nie jest on jeszcze jedną ludzką instytucją (której co rusz przepowiada się rychły upadek), sprawa jest istotna. – Kościół żyjący dziś musi rozpoznawać się w swojej przeszłości – tłumaczy Milcarek.
– Dopiero w ten sposób jest pewny, że idzie dalej z tym samym credo, z tą samą nadprzyrodzoną wiarą. Niestety, bardzo radykalna reforma liturgii z przełomu lat 60. i 70. dała i tu wrażenie zerwania. Kościołowi absolutnie potrzebne jest naprawienie tego przez równoległą obecność starej, długowiecznej liturgii łacińskiej – tego właśnie chciał Benedykt XVI, o takim pojednaniu Kościoła z nim samym
- mówił.
Redaktor naczelny „Christianitas” zwraca uwagę na jeszcze jedną sprawę: – Kościół nie wyjdzie choćby z kryzysu przestępstw seksualnych i korupcji tylko dlatego, że zacznie przestrzegać procedur ochronnych (co jest wskazane). Potrzeba o wiele głębszych motywów związanych z życiem wiary. U źródeł obecnego załamania jest kryzys wiary. Dlatego Kościół musi mieć zdrową naukę wiary i moralności – ale też sposób modlitwy, w którym zanurza się w tym, co święte. Musi mieć liturgię, która stawia nas poza żądaniami świata, ukazuje wszystko w perspektywie pierwszeństwa adoracji Boga. Zakazy starej liturgii to podcinanie gałęzi, na której siedzi dzisiejszy Kościół.
Mocniej wypowiada się Tomasz Rowiński. Jego zdaniem nie sposób pojąć, dlaczego papież, który w swoim programie miał walkę z nadużyciami, ze skandalami seksualnymi i finansowymi, reformę Kurii Rzymskiej, i prawie niczego nie zrealizował z tych założeń, „wydał jeden z najbardziej drakońskich dokumentów w dziejach Kościoła przeciwko świętej tradycji kultu Bożego i ludziom, którzy w większości daliby się za Kościół pokroić, którzy przyjmują naukę katolicką bez mnożenia wątpliwości”.
– Tradycjonaliści stanęli w obronie rzeczywistości, którą sobór watykański II nazwał źródłem i szczytem życia chrześcijańskiego, a co papież wprost chce zlikwidować, posługując się jeszcze do tego nieprawdą. To zwolennicy tradycji bronią swojej katolickości, która w tej chwili administracyjną przemocą jest de facto podważana
– podsumowuje.
Nie sposób ustrzec się przed refleksją, że w posoborowym Kościele myśl liberalna i liberalne środowiska rozgościły się w najlepsze. Tym bardziej warto posłuchać tych, z których uczyniono nieledwie czarne owce. Dziś, niestety, nowy ciężar dołożył im papież tak wiele mówiący o Kościele, w którym leczy się ludzkie rany.