„Te wybory nie są wyborami w sensie ustrojowym, ponieważ nie będą ani wolne, ani równe” – Donald Tusk. „Pomysł robienia wyborów w taki sposób pokazuje, że 10 maja dla tej władzy zdrowie Polaków nie ma żadnego znaczenia” – Małgorzata Kidawa-Błońska. „Głosowanie korespondencyjne nie zagwarantuje rzetelności i staranności procesu wyborczego” – Władysław Kosiniak-Kamysz. „Myśl o wprowadzeniu tak powszechnego rozwiązania (…) wyłączy funkcjonalnie z głosowania rzeszę Polaków” – Szymon Hołownia. Gdy dołożymy do tego ówczesnego marszałka Senatu, Tomasza Grodzkiego, mówiącego o „kopertach śmierci”, będziemy mieli komplet.
Tak KO i Trzecia Droga oceniały w 2020 r. plan przeprowadzenia wyborów korespondencyjnych. Z powodu oskarżeń ówczesnej opozycji, a także dogadania się Jarosława Kaczyńskiego z Jarosławem Gowinem głosowanie na prezydenta odbyło się w standardowym, trybie. W piątek większość sejmowa przegłosowała zmianę w kodeksie wyborczym, rozszerzającą możliwość głosowania korespondencyjnego na wszystkich uprawnionych. Dotąd mogli z tego rozwiązania skorzystać niepełnosprawni i osoby powyżej 60 lat. I nikt w mediach liberalno-lewicowych nie przypomina, jaką opinię mieli głosujący „za”. Żenująca hipokryzja.