Każdy, kto kojarzy się z prawicą, nie ma już w zasadzie czego szukać w sądach.
„Sprawiedliwość jest ostoją mocy i trwałości Rzeczpospolitej” – napis taki widnieje na siedzibie Sądu Okręgowe w Warszawie. Wydaje się jednak – z perspektywy obywatela podchodzącego pod 40-tkę – całkowicie fałszywy. Rzeczpospolita trwa, mimo że sądy nigdy nie stały się sprawiedliwe. Po 1989 roku sędziowie płynnie przeszli z komunizmu do nowej rzeczywistości. Właściwie żaden z nich nie poniósł konsekwencji z powodu haniebnych wyroków.
W III RP było jeszcze gorzej. Sędziowie zasłynęli w Polsce z wielu rzeczy – głupoty, stronniczości, czasem korupcji i bezczelności – ale bynajmniej nie sprawiedliwości. Ludzie uważali sądy za patologię, dlatego Prawo i Sprawiedliwość próbowało tę instytucję zreformować. Jak się jednak okazało, sędziowie okopali się w obronie swoich przywilejów i dorobku. Teraz walczą o to, aby było tak jak było. Właśnie wkroczyli w fazę rewanżyzmu. Wszystkich wrogów sędziokracji muszą po swojemu ukarać. Każdy, kto kojarzy się z prawicą, nie ma już w zasadzie czego szukać w sądach. W ostatnich tygodniach przekonali się o tym Samuel Pereira i Robert Bąkiewicz. Pierwszy został skazany za napisania tweeta, który z niewiadomych przyczyn wzięła do siebie Ewa Wrzosek. Drugi został ukarany za pobicie „babci Kasi”, której nawet nie dotknął i które to pobicie zostało dokonane w obecności policji. To dopiero początek. Będzie jeszcze bardziej absurdalnie, bo każdy, kto nie uznaje boskości Iustitii, musi ponieść jakże zasłużoną karę. Efekty łatwo przewidzieć.
Zawód sędziego będzie się degradował. Społeczeństwo będzie to widzieć. Kolejna reforma nie odbędzie się już w łagodnej atmosferze.