Powszechna jest opinia, że jesteśmy jednym z najbardziej bezbronnych społeczeństw w Europie. Niski poziom wyszkolenia militarnego, bardzo mała liczba Polaków posiadających broń, zaniedbania w przygotowywaniu obrony cywilnej – to tylko podstawowe kwestie, które mogą agresorom ułatwić inwazję na nasz kraj. A tymczasem wojna na Ukrainie pokazuje, że odpowiednio zmotywowane oddziały nieregularne są w stanie stawić czoła zawodowej armii. Konieczne jest szybkie wyciągnięcie wniosków dla Polski.
W opinii polityków przez lata pokutowało przekonanie, że we współczesnych konfliktach zbrojnych będzie się liczyła wyłącznie armia zawodowa, uderzająca punktowo na cele wojskowe. Czołgi na ulicach miast, bombardowanie osiedli cywilnych, działania militarne w stylu znanym z II wojny światowej – to wszystko nie mieściło się w głowach współczesnych decydentów.
Agresja z Rosji zmieniła wszystko. Okazuje się, że współcześni barbarzyńcy istnieją. Rosjanie nie cofają się przed ludobójstwem w najbardziej odrażającej postaci. Sieją masowe zniszczenie. Wojna nie ma nic wspólnego z potyczkami dobrze wyszkolonych żołnierzy armii nowego wzoru, lecz tak jak zawsze ma charakter spontaniczny, masowy. Ludzie po prostu muszą umieć się bronić.
„Żołnierze ukraińscy z poboru i rezerwiści, mając oparcie w swoim walczącym narodzie, zwyciężają z rosyjskimi zawodowcami i obalają kolejny wykreowany i wszechobecny mit o przewadze armii zawodowej i żołnierza zawodowego nad armią z poboru oraz nad żołnierzem z poboru” – napisał na Twitterze gen. Leon Komornicki, były zastępca szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego.
Według generała podobną ścieżką, dotyczącą szkoleń ochotników przygotowywanych do obrony ojczyzny, powinna iść także Polska. „Powinniśmy zacząć już osiem lat temu!” – uważa Komornicki.
– Powszechne szkolenia strzeleckie, jak widać po Ukrainie, są bardzo ważne. Tam teraz bronią się przed najeźdźcą mieszkańcy. Zwykli cywile. Ale to, co robią, umieją robić. U nas nie – uważa z kolei Piotr Szelągowski, sędzia strzelecki i strzelec sportowy. – Magazyny na Ukrainie liczyły 9 mln sztuk broni, w Polsce jest 318 tys. sztuk broni strzeleckiej. Obecnie broń na Ukrainie wydawana jest na dowód osobisty do obrony przed najeźdźcą, bo mają co wydawać, ale jeszcze trzeba mieć ludzi, którzy umieją strzelać – dodaje.
Kluczowe są tutaj umiejętności, a nie posiadanie uzbrojenia, które zawsze w razie zagrożenia może dostarczyć państwo, jeśli oczywiście posiada odpowiednie zasoby. Bardziej chodzi o sprawny system szkolenia, a nie o przyznawanie prawa do posiadania broni. To drugie jest często przedmiotem ideologii, sporów politycznych, zażartej debaty liderów opinii, więc ze zrozumiałych względów wszelkie próby ułatwienia dostępu do posiadania broni dla obywateli są torpedowane. W rezultacie należymy do najbardziej bezbronnych narodów w Europie, który nie tyle nie ma czym strzelać, ile przede wszystkim nie potrafi posługiwać się bronią, co czyni go bezużytecznym w razie ewentualnej agresji.
Ustawa o obronie ojczyzny mówi niemal wyłącznie o armii zawodowej. W myśl nowego prawa nasza nowa armia ma liczyć 250 tys. żołnierzy zawodowych i 50 tys. Wojsk Obrony Terytorialnej. Służba wojskowa ma być dobrowolna. Czy zdążymy, czy to wystarczy, gdybyśmy zostali zaatakowani przez wroga w ciągu kilku następnych miesięcy? Kwestie szkoleń dla cywilów, którzy nie byliby powołani, a chcieliby walczyć z wrogiem, zostały zepchnięte na dalszy tor. Jednym z pomysłów jest stworzenie tzw. drugiej linii rezerwy. Będą ją stanowić osoby posiadające broń i umiejące z niej korzystać. W razie konfliktu zbrojnego będą do dyspozycji policji i Żandarmerii Wojskowej. Liczbę osób posiadających legalnie broń szacuje się na ok. 587 tys. Dla porównania w Niemczech zarejestrowanych jest 5,5 mln sztuk broni palnej. W dużo mniej licznej od naszego kraju Norwegii broń posiada 10 proc. obywateli, co daje liczbę 530 tys. sztuk. Więcej broni mają nawet Czesi, gdzie liczebność prywatnego posiadania szacuje się na 800 tys., a użycie broni do obrony własnej wpisano w zeszłym roku do konstytucji.
Według ekspertów część posiadanego uzbrojenia w rękach prywatnych w naszym kraju przewyższa nawet jakością podstawowe wyposażenie policji czy WOT. Takie osoby mogłyby strzec porządku podczas działań wojskowych. Druga linia rezerwy byłaby więc siłą stabilizacyjną, a nie defensywną. Jest więc to rozwiązanie niewystarczające dla bieżących wyzwań dotyczących bezpieczeństwa narodowego. Zwłaszcza gdy obserwuje się skuteczne akcje Ukraińców na tyłach wroga, rozbijanie kolumn transportowych, a nawet niszczenie czołgów i ciężkiego sprzętu ręcznymi wyrzutniami pocisków.
Dlatego skupienie się na rozwijaniu umiejętności obronnych powinno być obecnie dla władz priorytetem. Jednak nie ma nawet debaty publicznej na ten temat, a rządzący nie chcą poruszać tematu, aby nie wzbudzać w społeczeństwie paniki. Wydaje się jednak, że posiadające umiejętności obronne społeczeństwo właśnie na tego rodzaju panikę będzie uodpornione. Nie chodzi więc wyłącznie o zmiany prawa ułatwiające dostęp do broni, ale o opracowanie szkoleń dotyczących posługiwania się bronią, które mogłyby odbywać się już w szkołach średnich, a być uzupełniane przez odpowiednie kursy prowadzone przez organizacje proobronne, strzeleckie czy ochotników WOT. Kluczowy jest obecnie czas, bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że od tego być może zależy przetrwanie naszego narodu.
Na szczęście już pierwsze organizacje wypełniają tę lukę. Włocławska Jednostka Strzelecka 4051 już w najbliższym czasie przeprowadzi darmowe szkolenia z posługiwania się bronią, medycyny pola walki czy ewakuacji z terenu skażonego. To powinno stać się wkrótce normą.
Jesteśmy już nie tylko wschodnią flanką NATO, ale także krajem frontowym, u którego granic toczy się straszna wojna. Dlatego utrzymywanie społeczeństwa w stanie faktycznej bezbronności, abstrahując od skuteczności naszej armii czy gwarancji NATO, jest poważnym zaniechaniem.
Zaniechania dotyczą także obrony cywilnej, która ma równie złą opinię. Nie jestem pewien, czy Czytelnik wie, gdzie znajduje się jego schron, w przypadku gdyby zaszła taka potrzeba. Nie jestem pewien, czy dokładnie wiedzą to samorządy. Kilka dni temu Główny Inspektorat ds. Sytuacji Kryzysowych w Rumunii opublikował listę schronów dla ludności, z których można skorzystać w razie potrzeby. Na liście znajduje się ponad 4,5 tys. obiektów, z czego 1171 w samym Bukareszcie. Lista obejmuje nazwy ulic i numery domów. Minister obrony narodowej Vasile Dincu poinformował, że wszystkie obiekty są w dobrym stanie, bo przechodzą inspekcje odbywające się raz w roku.
W Polsce przez dekady lekceważono zagrożenie konfliktem zbrojnym. Stare schrony zamurowywano, a obiekty popadały w ruinę. Schrony atomowe z czasów PRL stały się obiektami turystycznymi, a ich infrastruktura stała się archaiczna i bezużyteczna. Tego typu obiekty znajdowały się w większości większych miast. Nie chodzi jednak o schrony atomowe, ale o miejsca powszechnie dostępne, w których ludność cywilna mogłaby się bezpiecznie chronić w przypadku ostrzału rakietowego czy bombardowań miast, tak jak się to dzieje obecnie na Ukrainie. Spis i lista takich obiektów, sposób ewakuacji i postępowania powinny być dostępne dla każdego obywatela już teraz.
Skandynawowie zmodyfikowali podejście do obrony narodowej już po aneksji Krymu w 2014 r. My z kolei skupiamy się na ogłoszeniu kolejnych inwestycji w zagraniczny sprzęt. „Nikt nie zamierza bronić Polski” – gorzko stwierdził w ostatnim z wywiadów nie żaden rosyjski agent czy internetowy troll, ale Edward Luttwak, były doradca prezydenta USA George’a H.W. Busha. Jeśli warto na kogoś liczyć, to zawsze lepiej liczyć na siebie.
Autor jest założycielem i dyrektorem Instytutu Globalizacji (www.globalizacja.org)