Sprawa księdza Franciszka Blachnickiego, dokładniej mówiąc inwigilacji i zamordowania tego kapłana, to hańba dziedziczna. Po PRL odziedziczyła ją III RP, a dzisiejsza Polska, w której nowe walczy ze starym i nie zawsze wygrywa, mierzy się z tym paskudnym dziedzictwem. I nawet teraz objawia się nam ten dualizm. Gdy prokurator generalny ujawnia, że poważne i złożone śledztwo potwierdziło fakt otrucia tak ważnego dla duchowej formacji Polaków kapłana, równolegle dowiadujemy się, że miasto stołeczne Warszawa we współczesną działalność jednej z zamieszanych w tę sprawę agentek bezpieki wpompowało kolejne wielkie pieniądze. I to już po tym, gdy ujawniono, z kim mamy do czynienia (choć bez kropki nad i w postaci potwierdzenia wcześniejszych domysłów o podanej Blachnickiemu truciźnie). I po tym, gdy prezydent Trzaskowski musiał się z tego tłumaczyć, mało zresztą przekonywująco.
W stołecznym ratuszu to zresztą nic nowego. Gdy ekipa Hanny Gronkiewicz-Waltz w rytm medialnych oklasków od lewej do prawej pacyfikowała Kupieckie Domy Towarowe, okazało się, że zatrudniana przez ratusz firma ochroniarska ma w pałowaniu całkiem długie, sięgające stanu wojennego doświadczenie. Z kolei odpowiedzialna za bezpieczeństwo urzędniczka miejska w swym portfolio miała również komunistyczne MSW a Sławomir Cenckiewicz alarmował, że podległe jej biuro stało się przechowalnią byłych esbeków. Skoro więc Plac Bankowy z lat dwutysięcznych, wbrew planowi miasta i kalendarzowi sąsiaduje z Rakowiecką z lat 80., trudno dziwić się, że zburzony przed laty pomnik Feliksa Dzierżyńskiego wciąż rzuca cień na niejeden pokój.
Śledztwo w sprawie ks. Franciszka Blachnickiego zostało kilkanaście lat temu skręcone przez… prokurator IPN, która w 2006 roku zamknęła sprawę nie przesłuchawszy nawet kluczowych dla niej byłych agentów. Dziś jedna Polska spłaca dług wobec założyciela Oazy, walczącego o wolność Polaków w wielu wymiarach (zaczynał przecież od walki z alkoholizmem, wygodnym narzędziem społecznej kontroli dla każdego okupanta), druga wciąż wypłaca się pani, która przyniosła księdzu posiłek, który najpewniej kosztował go życie.
Bezpieka mordowała księży, a lista jej ofiar, choć długa, zapewne nie jest jeszcze zamknięta. Księża Blachnicki, Popiełuszko, Niedzielak, Suchowolec, Zych… Księża, którzy umarli z przyczyn naturalnych, ale tylko pod warunkiem, że za naturalne uznać można odpowiedzialne za ich stan zdrowia szykany i prześladowania… Ale byli i tacy, których zabić się nie dało lub nie udało. Tych, z pomocą mediów i polityków mordować można nawet dziś, może nawet, tym bardziej dziś, przy obojętności zlaicyzowanego społeczeństwa.
Czasy inne, naród inny i tylko mordercy wciąż tacy sami.