Tak się w moim życiu ułożyło, że wciąż mam kontakt z ideowymi ludźmi o przeciwnych poglądach. Cynikom od dawna nie podaję ręki. Znam takich, którzy naprawdę wierzyli w wersję „Gazety Wyborczej”, że na granicy białoruskiej giną ludzie, i motywowało ich to do fanatycznego zaangażowania w obalanie PiS.
W sumie godne szacunku... No i czytam po raz kolejny artykuł Małgorzaty Tomczak w „GW”: „Rodziny z dziećmi, wykształcona Afganka, ciężarna kobieta – osoby takie, jak w filmie Holland, są na granicy wyjątkami”; „Obrazy grup mężczyzn… przecinających płot graniczny przerażają, przesuwamy więc obiektyw w poszukiwaniu bezbronnej matki z dzieckiem”; „Nie istnieje żadne prawo, które pozwoliłoby Straży Granicznej przepuścić ich, by kontynuowali tranzyt do Niemiec”; „Co z opowieścią o małej Eileen – czterolatce, której zaginięcie w lesie mieli zgłosić aktywistom… rodzice?... Dziś wiemy, że Eileen nie istniała… nie wiemy o żadnym udokumentowanym przypadku śmierci dziecka”. Cynicy się śmieją: ale o co chodzi? Przecież wszyscy tak robią! A ideowcy? Już niepotrzebni, niech spadają. Tak rodzi się przyszła legenda rządów PiS: jedynych w III RP, za których zwykły człowiek się liczył, był podmiotem.