Marsze papieskie odniosły sukces frekwencyjny, a społeczny odbiór całej, wywołanej przez TVN, awantury wymusił na politykach opozycji i mediach, by zamiast z samym papieżem, walczyły z serwowaną w pociągach kremówką.
Ba, w sondażach wyszło, że nawet więcej Polaków niż kilka tygodni wcześniej określa Jana Pawła II jako swój autorytet, choć już w podziale na grupy wiekowe jest jednak gorzej. Mamy za sobą święta, czas, który w sposób nieuchronny łączy się z rodziną i tradycją, choć jak zawsze nie brak medialnych publikacji o tym, jak straszna idzie za nimi opresja. Skoro jednak resztki ze świątecznego stołu zniknęły albo zaraz znikną, trzeba skonfrontować się z innymi, mniej budującymi aspektami codzienności. Niedawno przeprowadzone badania wykazały, że właściwie wszystkie (poza elektoratem PiS, ale też nie całym) grupy społeczne w większości popierają postulat legalizacji zabijania dzieci nienarodzonych do 12. tygodnia ciąży. Ta większość jest oczywiście w rozmaitych kręgach różna, niemniej pojawia się nie tylko w elektoratach Lewicy (co oczywiste) czy Platformy (szybko poszło), lecz także konserwatywnych w sferze deklaracji ludowców i będącej przeciw aborcji Konfederacji, o Polsce 2050 nawet nie wspominając.
Czego jednak chcieć, skoro nawet wśród wierzących praktykujących, byle nie za często, obrońcy życia mają dziś według tych badań mniejsze poparcie niż zwolennicy „wyboru” o charakterze ostatecznym? Oczywiście warto zastanowić się, czemu tak jest. Czy to efekt uczynienia wyboru moralnego deklaracją polityczną, czy tylko skuteczności propagandy, w której drugą stronę na dobre zagospodarowały środowiska zbyt krzykliwe i czasem budzące niechęć nawet swoich naturalnych sojuszników? Nie wiem. A co z tym zrobić, też trzeba pomyśleć, byle szybko. Bo obudzimy się za chwilę w kraju, który owszem, papieża Polaka ukochał, ale w najważniejszej sprawie nie wysłuchał.