Cieszy zatrzymanie całej siatki rosyjskich agentów, którzy szykowali zamachy na polską infrastrukturę, a w międzyczasie zajmowali się choćby bardziej klasycznymi aktywnościami typowej agentury wpływu. Martwi, że właściwie to samo robią dziś zapewne setki innych agentów wpływu, trolli, a wraz z nimi dziennikarzy, ekspertów, komentatorów, polityków.
Codzienne podgrzewanie emocji do, zdawałoby się, granic wytrzymałości nie tylko w polityce, lecz także w sprawach obyczajowych. Zobaczcie Państwo sami, ile internetowych wojenek domowych wybucha przy sprawach małych i dużych – Smoleńsk, szczepienia (dużo przed covidem), ekologia, cancel culture, wojny kierowców, rowerzystów i pieszych, spirala nienawiści między płciami i modelami światopoglądów... Wymieniać mógłbym jeszcze długo. Tylko ostatnie dni to morderstwo w Poznaniu, makabryczny rajd w Krakowie, wreszcie koszmarna sytuacja z panią Joanną, która dla jednych będzie symbolem policyjnej opresji katolickiego państwa PiS, a dla innych polityczną prowokacją TVN i Tuska, do której użyto feministycznej, proaborcyjnej performerki – to wszystko generatory emocji. W imię doraźnej korzyści politycznej mamy co chwila kolejny przykład szczucia i podrywania zaufania. Już nie do przeciwników politycznych, co wydaje się głównym, najbardziej nośnym elementem tej gry, lecz do policji, społeczności (lekarzy), coraz potężniejszych grup społecznych (do płci włącznie). Czasem te kolejne akcje i agendy szyje się nicią bardzo grubą, jak czyni to szef PO, zwołujący manifestację… za prawie trzy miesiące, czyli długo po sprawie, dawno po jej zmanipulowanym pokazaniu, ale tuż przed wyborami. A czasem są to tysiące nitek drobnych, snutych od samego dołu, niby spontanicznie, niby nie do udowodnienia. Ich wszystkich nawet ministrowie Kamiński i Błaszczak nie wyłapią. Tylko od nas zależy, czy zorientujemy się w porę, zanim całe to kłębowisko zwiąże nam ręce.