Koszulka "RUDA WRONA ORŁA NIE POKONA" TYLKO U NAS! Zamów już TERAZ!

Gdyby Trump był Dudą?

To już jest pewne. Nowym prezydentem USA będzie Joe Biden. Choć tegoroczne wybory były jednymi z najmniej wiarygodnych w historii, to Donald Trump musi pogodzić się z porażką. Porażką, która kontrastuje z wcześniejszą wygraną Andrzeja Dudy.

W internecie krąży taki mem: zdjęcie Donalda Trumpa i Andrzeja Dudy. Ten pierwszy wyraźnie smutny. A ten drugi mówi: „Donald, gdybyś dał po 500 dolarów na dziecko, wygrałbyś”. Mem ten w założeniu ma obśmiewać politykę socjalną rządu PiS. Jednak wbrew intencji autora pokazuje on głębszą prawdę. W polityce Donalda Trumpa zabrakło elementów, które były charakterystyczne dla rządów PiS. I być może to właśnie ich brak zdecydował, że miliarder będzie musiał wyprowadzić się z Białego Domu. Amerykę oczywiście trudno porównywać z Polską. Ale jeśli porówna się amerykańską i polską politykę, to można dostrzec pewne podobieństwa. W 2016 r. Trump dostrzegł podobne rzeczy, które w 2015 r. dostrzegło PiS. Różnica jest taka, że Trump o wielu zapomniał, a PiS nie.

Epidemia

Najpoważniejszą różnicą między PiS a Donaldem Trumpem było widać w przypadku reakcji na pandemię. W obu przypadkach, polskim i amerykańskim, przypadła ona na okres kampanii prezydenckiej. Różne były jednak podejścia. Polski rząd szybko zdecydował się na lockdown, jednocześnie przygotowując szeroko zakrojony plan wsparcia dla biznesu. W ten sposób nie tylko udało się osiągnąć niski poziom zakażeń koronawirusem w początkach epidemii, lecz także udało się znacząco ograniczyć straty gospodarcze. Tymczasem reakcja administracji Donalda Trumpa na epidemię była chaotyczna. To prawda, że amerykański system prawny (federalny system rządów, ograniczone państwo) utrudnia działania w chwilach trudnych, niemniej jednak amerykański rząd nie bardzo chciał podejmować radykalne kroki. W ten sposób doszło do gwałtownego rozszerzenia epidemii w USA i silnego kryzysu gospodarczego.

Efekt tych dwóch podejść widać było przy urnach wyborczych. Andrzej Duda w skrajnie niesprzyjających warunkach zmęczenia epidemią i ataku potężnych mediów z kapitałem zagranicznym potrafił wybory wygrać. Donald Trump, który cały czas miał po swojej stronie prawicowe media (które w USA są potęgą), wybory przegrał. W dodatku Andrzej Duda miał dużo silniejszego kontrkandydata. Rafał Trzaskowski jest młodym, świeżym, dynamicznym politykiem, dopiero co opromienionym wygraną w Warszawie. Joe Biden jest politykiem starym, zmęczonym, który w czasie kampanii wyglądał na niewierzącego we własne zwycięstwo. Mimo to to Trzaskowski przegrał, a Biden wygrał. Nawet biorąc pod uwagę poprawkę na niejasności przy amerykańskich wyborach, to amerykańska prawica je przegrała. I zadecydować mogła o tym polityka w czasie epidemii. A może nawet cała dotychczasowa filozofia amerykańskiej prawicy, która zdecydowała o takiej, a nie innej reakcji na epidemię.

Upadek konserwatywnego liberalizmu

Przynajmniej od czasów Ronalda Reagana na amerykańskiej prawicy dominował nurt, który można nazwać konserwatywnym liberalizmem. Polegał on na próbie połączenia konserwatywnego podejścia do kwestii społecznych z liberalnym podejściem do kwestii gospodarczych. W kraju takim jak USA, gdzie silny jest rodzimy kapitał, taka filozofia mogła przynosić przez pewien czas sukcesy polityczne. Wszystko zaczęło się jednak psuć po kryzysie w 2008 r. Amerykanom coraz bardziej zaczynały dawać się we znaki ogromne nierówności i niestabilność pracy. W 2016 r. Donald Trump doszedł do władzy, obiecując poprawę losu pracujących Amerykanów poprzez rezygnację z wielu liberalnych rozwiązań. Praktyka rządów Trumpa zatrzymała się jednak w pół drogi między liberalizmem a protekcjonizmem. A już czas epidemii był momentem triumfu filozofii ograniczania roli państwa. Dało to efekt w postaci przegranych wyborów.

Jarosław Kaczyński chyba lepiej od Donalda Trumpa zrozumiał potrzebę zerwania prawicy z konserwatywnym liberalizmem. Przecież liberalna polityka gospodarcza w latach 90. dwa razy doprowadziła do upadku rządów solidarnościowych. Dlatego rząd PiS po 2015 r. przyjął kurs na wzmocnienie polityki socjalnej i wzrost znaczenia państwa w gospodarce. Zaowocowało to nie tylko imponującym wzrostem gospodarczym napędzanym popytem wewnętrznym, lecz także stworzeniem bazy społecznej pozwalającej wygrywać kolejne wybory. O nowej filozofii rządzenia nie zapomniano przy okazji epidemii. Rząd szybko podjął działania, które mogły wydawać się ograniczeniem wolności osobistej, a które pozwoliły na zahamowanie epidemii. Jednocześnie nie zapomniano o szczególnej roli państwa w gospodarce i rząd przygotował szeroko zakrojone programy pomocy przedsiębiorcom. To wszystko pozwoliło wygrać wybory parlamentarne i prezydenckie w naprawdę trudnych warunkach. 

Brak legendy Trumpa

Amerykańscy prawicowcy byli dotychczas naprawdę mocni w kwestii budowania legendy swoich prezydentów. Legenda Ronalda Reagana jako pogromcy komunistów zarówno w kraju (lewica gospodarcza i kulturowa), jak i na zewnątrz (ZSRS) pozwoliła republikanom na wygranie dwóch kolejnych wyborów prezydenckich. Legenda George’a W. Busha jako pogromcy terrorystów pozwoliła mu wygrać drugą kadencję. Z tej tradycji wyraźnie przykład wzięli Polscy prawicowcy i stworzyli „legendę” rządu PiS jako pierwszego, który dba o polskie rodziny. Jak na ironię w czasie, kiedy polska prawica nauczyła się prowadzić politykę w stylu amerykańskim, amerykańska prawica o tym zapomniała. Donald Trump nie pozostawił po sobie legendy. Mimo że wciąż ma duże poparcie u wielu Amerykanów, to jego zwolennicy nie bardzo mają na czym się oprzeć. 

Obiecana przez Trumpa polityka spod znaku „America first” nie dała szczególnie szerokich rezultatów. Do USA nie zaczęły masowo wracać stabilne miejsca pracy w przemyśle. To prawda, że rzeczywiście bezrobocie bardzo mocno spadło w czasie rządów Trumpa. Paradoksalnie, było to efektem odrzucenia liberalizmu gospodarczego przez miliardera. Administracja Trumpa nie dość, że wpompowała w gospodarkę dużą ilość pieniędzy, to zaczęła wprowadzać cła na produkcję zagraniczną. Ale amerykańska prawica przestraszyła się chyba legendy Trumpa jako obrońcy amerykańskich miejsc pracy. Może została ona uznana za lewicową gospodarczo. W ten sposób nie tylko zatrzymano się w pół drogi, ale i w ogóle nie stworzono legendy. Najlepiej widać to było przy pandemii. Zamiast wzorem PiS mocno zaangażować państwo w obronę miejsc pracy i korzystać z tego w kampanii, nie potrafiono podjąć zdecydowanych kroków.

Co dalej?

Sukces Donalda Trumpa był chyba pewnym ewenementem. Na pewno nie był planowany przez elity Partii Republikańskiej. Teraz te elity wiedzą dużo więcej. Wiedzą, że Amerykanie pragną stabilności pracy i życia. Obietnicami zapewnienia tej stabilności Donald Trump wygrał wybory. Co więcej, amerykańskie prawicowe elity mają przykład Polski, gdzie PiS wygrało dwa razy pełną pulę. Mogą więc tworzyć nowy program już na następne wybory. Program bez naleciałości, które nie pozwoliły wygrać Trumpowi. Naleciałości nie tylko takich, jak elementy zbliżające się do rasizmu, ale i naleciałości liberalne gospodarczo. Nie tylko trzeba przeprosić się z Latynosami czy Afroamerykanami. Trzeba przeprosić się z szeroką klasą pracującą Ameryki. Bo o jej dusze walczy przecież też lewica.

PiS dało jasny przykład, co należy robić. Trzeba postawić w centrum rodzinę. Nieważne, czy białą, czarną czy latynoską. Po prostu amerykańską rodzinę. Jeśli po drugiej stronie grupują się jej wrogowie, to trzeba postawić się w roli tych, którzy ją wzmocnią. Nawet jeśli będzie to oznaczało stworzenie amerykańskiej wersji programu 500+. Będzie to dla amerykańskiej prawicy niełatwe. Amerykańskie wersje Łukasza Warzechy czy Janusza Korwin-Mikkego są dużo potężniejsze. Ale jeśli uda się republikanom ich zmarginalizować, to efekty mogą być takie jak w Polsce. Efektem mogą być najdłuższe rządy prawicy w historii. Oczywiście, ktoś powie, że Ameryka to nie Polska. Ale rodzina wszędzie oznacza to samo. I postawienie jej w centrum wszędzie może dać zwycięstwo. 

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Bartosz Bartczak