Jeśli Polaków nie da się złamać, trzeba ich zniszczyć – tak myśleli i Niemcy, i Sowieci.
Istnieje w Warszawie piękny zwyczaj. Nie w każdej dzielnicy, nie na każdym domu, ale czasem można zobaczyć biało-czerwoną flagę wiszącą przez 63 dni od 1 sierpnia aż do 2 października. Tak jak celebrowanie godziny „W”, tak też ten zwyczaj z flagą robi na mnie zawsze wrażenie. Gdy tak dzień za dniem patrzy się na tę „biało-czerwoną”, człowiek uświadamia sobie, jak cholernie długo trwało powstanie. A przecież zamierzone było na kilka dni jedynie. Mijają dni, tygodnie, miesiące wreszcie, a flaga ciągle jest…
Jak nasza pamięć… Hitler rozkazał zniszczyć miasto, wypalić do gruntu, zamordować. Rozkaz Himmlera brzmiał: „Każdego mieszkańca należy zabić, nie wolno brać żadnych jeńców, Warszawa ma być zrównana z ziemią i w ten sposób ma być stworzony zastraszający przykład dla całej Europy”. I to właśnie. Niemcy robili – usiłowali „stworzyć przykład”. Ale przecież ta decyzja była także emocjonalna. Wynikała z urażonej dumy, ze złości – oto Polak podnosi głowę, stawia się, nie daje się sprowadzić do roli niewolnika. Robił to, co prawda, na różne sposoby w czasie długiej okupacji, ale teraz powstał w sposób zorganizowany, wspólnotowy, dumny. I to dlatego te na powrót wzniesione polskie flagi, te opaski biało-czerwone na ramionach doprowadzały Niemców do furii. Notabene w podobny sposób reagowali Sowieci. Te nasza duma i hardość stały w poprzek wizji sowieckiej, by polską mentalność zniszczyć, stłumić. Przecież to fiasko polityki sowietyzacji Polaków w okręgach polskich w ZSRS doprowadziło do decyzji o wykonaniu „Zagłady Kresów”, ludobójstwa zwanego w dokumentacji NKWD „operacją polską”. Jeśli Polaków nie da się złamać, trzeba ich zniszczyć – tak myśleli zatem i Niemcy, i Sowieci. O tym wszystkim pomyśleć sobie można, patrząc na flagi wiszące przez długie 63 dni, co roku, na warszawskich budynkach. Jeśli Polaków nie da się złamać, trzeba ich zniszczyć – tak myśleli i Niemcy, i Sowieci.