Na pierwszy rzut oka Donald Tusk odrobił lekcję z pięćsetplusowej polityki PiS, polityki troski o Polskę B. Jego mowa w Płońsku, przekonywanie, że „Polacy potrzebują chleba i Europy” wydaje się niezłą syntezą różnych metapolitycznych wątków, obecnych od paru lat w naszym życiu.
Nie bez powodu Tomasz Lis napisał na Twitterze, gdy zaczynała się sobotnia konwencja PO, że Tusk „wrócił do Polski, całej Polski. Także tej z Warszawy niewidocznej albo słabo widocznej”. Brzmi niesamowicie jak na tych dwóch panów, prawda? I dość niebezpiecznie, bo widać, że na poziomie retoryki liberalne elity starają się naprawić swoje błędy. Ale czy trzy dekady w najlepszym razie obojętności, w najgorszym – bezwzględności wobec mniej zamożnej Polski da się zmienić kilkoma zdaniami na konwencji i jednym twittem? Oczywiście, że nie. Fani i sympatycy Leszka Balcerowicza pozostaną nimi. To nie jest życzliwość dla Polski B, to cynizm. Grymas na twarzy Donalda Tuska, gdy w Płońsku całował chleb i robił na nim znak krzyża, pokazywał całą groteskowość tej sytuacji, jej nieprzystawalność do wojującego antykatolicyzmu Platformy, jej obcości wobec Polski mniejszych ośrodków. I fiasko skrętu w obyczajowe lewo.